Jarosław Kosiaty
Sprawa brexitu, czyli opuszczania przez Wielką Brytanię struktur Unii Europejskiej, zapoczątkowana przez referendum w czerwcu 2016 roku, ponownie nabiera tempa. 3 kwietnia br. Izba Gmin przewagą tylko jednego głosu przyjęła uchwałę autorstwa Yvette Cooper (z Partii Pracy) i sir Olivera Letwina (z Partii Konserwatywnej), nakazującą rządowi ponowne zwrócenie się do UE o kolejne odroczenie daty brexitu. 10 kwietnia państwa wspólnoty zgodziły się na przesunięcie w czasie tego ważnego wydarzenia do 31 października br. Jeśli Brytyjczycy porozumieją się wcześniej, mogą dokonać wyjścia z Unii przed jesiennym terminem. Wymaga to m.in. uzyskania poparcia dla trzykrotnie odrzucanego wcześniej przez brytyjski parlament, rządowego projektu umowy z Unią Europejską. Konsekwencje brexitu Jeśli do 31 października sytuacja prawna nie ulegnie zmianie, Wielka Brytania opuści Unię bez jakichkolwiek uzgodnień dotyczących sfery gospodarczej i społecznej. W takim przypadku ekonomiści oczekują spadku wartości funta o blisko 11 procent, przywrócenia kontroli celnej i konieczności posiadania paszportu przy przekraczaniu granicy, utrudnień dla firm transportowych oraz przywrócenia ograniczeń w dostępie do brytyjskiego rynku pracy. Europejska Karta Ubezpieczenia Zdrowotnego utraci swoją ważność na terenie Wielkiej Brytanii, a obywatele brytyjscy stracą prawo do bezpłatnej opieki medycznej na kontynencie. Na Wyspach przestaną być uznawane prawa jazdy oraz dyplomy ukończenia studiów medycznych i uzyskania tytułu lekarza w innych krajach Unii. W związku z tym powróci konieczność nostryfikacji dyplomu przez polskich lekarzy chcących rozpocząć pracę na Wyspach. Niewielkim pocieszeniem jest przy tym fakt, że Brytyjczycy wyrazili wolę niewymagania wiz od polskich obywateli.
"Daliśmy się oszukać!" Tymczasem w Wielkiej Brytanii głośne są protesty przeciwników brexitu, którzy żądają powtórzenia referendum sprzed trzech lat. Pod petycją w tej sprawie zebrano ponad 4 miliony podpisów, ale została ona odrzucona przez brytyjski rząd. W czasie ulicznych demonstracji w Londynie można usłyszeć hasła "Daliśmy się oszukać!". Wiele osób żałuje swojego głosowania za wyjściem ze wspólnoty. Małżeństwo pięćdziesięciolatków - Mary i John przyjechało demonstrować do stolicy aż spod Manchesteru. "Wtedy na raka umierała moja mama. W szpitalu powiedziano mi, że gdyby wcześniej zaczęto leczenie, to mogłaby zostać zupełnie wyleczona, ale wciąż brakuje pieniędzy na diagnostykę. Może pan sobie wyobrazić, jak do mojej wyobraźni przemawiały te autobusy z obietnicami milionów na National Health Service. Widziałam je i myślałam: jeśli wyjdziemy z Unii Europejskiej, to czyjaś mama zostanie w porę zdiagnozowana, ktoś nie będzie cierpiał, nie będzie tak bezradny, jak ja byłam, kiedy ona chorowała, a ja nic nie mogłam zrobić. Z czasem przejrzałam na oczy..." - opowiada przełykając łzy Mary*.
Polacy wyjeżdżają z Wysp Office for National Statistics - brytyjski urząd statystyczny opublikował dane dotyczące migracji na Wyspach w 2018 roku. Okazało się, że liczba Polaków mieszkających w Wielkiej Brytanii zmniejszyła się w ubiegłym roku aż o 116 tysięcy (dla porównania jest to liczba wszystkich mieszkańców Płocka). To pierwszy tak olbrzymi spadek od czasu przyjęcia Polski do Unii Europejskiej w 2004 roku. Szczegółowe dane pokazują, że na koniec ubiegłego roku na Wyspach oficjalnie mieszkało 905 tys. obywateli Polski, z czego 832 tys. urodziło się nad Wisłą (nie są liczone osoby, które pracują "na czarno"). W poprzednich latach liczba naszych rodaków w Wielkiej Brytanii zwiększała się z każdym kolejnym rokiem o kilkadziesiąt tysięcy, aby w 2017 roku przekroczyć milion (dokładnie było ich wtedy 1,021 mln osób).
Lekarze: normalnie pracujemy dalej O plany zawodowe w związku z brexitem zapytałem koleżanki i kolegów lekarzy pracujących na Wyspach. Hanna Barakat, pediatra z Londynu uspokaja: "Polscy lekarze, którzy pracują dla NHS nie muszą w związku z brexitem obawiać się niczego. Ich sytuacja jest stabilna. NHS ma obecnie 3 tys. wolnych miejsc pracy dla lekarzy rodzinnych, a także wakaty dla specjalistów do pracy w szpitalach. Mimo, że jestem już na emeryturze, systematycznie otrzymuję ponadto oferty od różnych agencji medycznych. Obawy mają lekarze zatrudnieni w prywatnych przychodniach, ponieważ nadal nie wiadomo, jak będzie uregulowana ich praca po brexicie. Pacjenci niepokoją się możliwym brakiem leków w aptekach (chodzi np. o insulinę, która w 100% jest sprowadzana z innych krajów europejskich), aptekarze gromadzą zapasy w aptekach, Po wyjściu Wielkiej Brytanii z Unii nowo rejestrowani w tutejszych izbach lekarskich medycy z Europy (w tym z Polski), jeżeli będę chcieli podjąć pracę w UK, będę musieli zdawać egzaminy PLAB (Professional and Linguistic Assessments Board), takie same, jakie do tej pory obowiązywały lekarzy spoza UE." Kazimierz Nowak z Londynu, współtwórca i pierwszy prezydent Federacji Polskich Organizacji Medycznych na Obczyźnie (obecnie: Federacja Polonijnych Organizacji Medycznych) i wieloletni prezes Stowarzyszenia Lekarzy Polskich w W. Brytanii napisał do mnie: "Polscy lekarze przybyli do UK w dwóch zorganizowanych tzw. "falach", nie tylko wypełniając ogromną lukę zapotrzebowania w ochronie zdrowia, ale wręcz na zaproszenie instytucji medycznych. Ci znani mi osobiście, to ludzie kulturalni, dobrze wykształceni, często już z doktoratami, a ponadto z jakże pomocną pasją "pionierów". Kariery zatem mieli prawie gwarantowane, choć sami mogli o tym na początku nie wiedzieć. Nie musieli zdawać trudnych egzaminów nostryfikacyjnych, równie ciężkie lata zdobywania członkostwa (membership lub fellowship) w Royal Colleges (niezbędne do uzyskania apogeum w karierze klinicznej, a to statusu konsultanta), też były im oszczędzone, bowiem polskie specjalizacje są tutaj całkiem słusznie uznawane. Sporo polskich lekarzy i dentystów nawet nie osiedla się w Anglii, lecz dojeżdżają z Polski co jakiś czas, aby w funkcjonujących już polskich przychodniach oferować swoje specjalistyczne usługi. Po brexicie nasze koleżanki i koledzy nadal będą potrzebni, tym bardziej, że zdążyli już wypracować respekt i zdobyć bardzo pozytywną renomę. W całej Wielkiej Brytanii brakuje ponadto 30 tys. pielęgniarek, z czego w samym Londynie aż 10 tys. i nie sądzę, aby jakiekolwiek zmiany polityczne czy administracyjne mogły ten stan rzeczy szybko zmienić." Marcin Siciński, Consultant Anaesthetist z Guy's and St Thomas' Hospitals NHS Foundation Trust w Londynie, podzielił się swoimi spostrzeżeniami: "Brytyjski NHS jest z natury bardzo międzynarodowy i zwłaszcza w większych ośrodkach znaczną część kadry stanowią lekarze wykształceni za granicą. W naszym zakładzie mamy Niemców. Greków, Egipcjan i oczywiście lekarzy z krajów byłego Imperium Brytyjskiego. Brexit na pewno utrudni lekarzom z Unii Europejskiej osiedlanie się tutaj i pracodawcy mocno niepokoją się tym faktem. Co do moich planów zawodowych brexit niewiele tu chyba zmieni. Jestem w tym kraju od wielu lat, lubię moje miejsce pracy i mam dobrych kolegów. Londyn też nie jest typowym miejscem, olbrzymia większość osób głosowała tutaj przeciwko brexitowi i na ulicach mówi się językami z całego świata. Nie mniej jednak utrzymuję kontakty z kolegami z kraju, opłacam składki na izbę lekarską i nadal mam prawo wykonywania zawodu w Polsce - nie wiadomo przecież, co może się wydarzyć. (...) Z pacjentami staram się nie rozmawiać o polityce, ale niejednokrotnie sami słysząc mój akcent dają wyraz swojemu poparciu dla pozostania w Unii Europejskiej. Tak jest w Londynie i zdaję sobie sprawę, że gdybym pracował w którymś z regionów, które głosowały za brexitem, moja sytuacja byłaby trudniejsza."
W Polsce i na Wyspach - porównanie Wielu lekarzy wskazuje na istotne różnice w pracy zawodowej, występujące pomiędzy oboma krajami. "W Wielkiej Brytanii za leki refundowane wnosi się jedynie opłatę ryczałtową. Od 1 kwietnia 2014 roku płatność za receptę wynosi 8,05 funta; jeśli wykupujesz podwójną dawkę leku, to odpowiednio 16,10 funta. Osoby zażywające leki na stałe mogą wykupić tzw. prescription prepayment certificates, które pozwalają zredukować koszty. Lekarze nie muszą zatem znać odpłatności za poszczególne leki dla pacjentów." "Niestety, w Polsce zbyt mało lekarzy umie prawidłowo zakładać kleszcze położnicze. Zresztą co to za nazwa w języku polskim "kleszcze" - toż to przyrząd do "miażdżenia", tak to brzmi, a nikt nie chciałby, żeby dziecku główkę "miażdżono kleszczami". Za to każdy położnik umie wykonać cięcie cesarskie. Do tego "dorobiono" więc ideologię, że to niby bezpieczniejsze niż poród naturalny i gotowe. Społeczeństwo nie da przyzwolenia na porody instrumentalne. Więc liczba cięć cesarskich nigdy w Polsce nie spadnie poniżej 30 procent! A propos, pracowałem w szpitalu, gdzie liczba cięć cesarskich wynosiła 17 (siedemnaście!) procent i gdzie nie było więcej powikłań niż w jakichkolwiek innych ośrodkach, więc wiem, że się da. Gdzie to było? W Pontefract, w hrabstwie West Yorkshire w północnej Anglii." "Narzekamy na nasze izby lekarskie? Proszę o podanie przykładu kraju, w którym przynależność do izby jest dobrowolna. Rozumiem frustrację kolegów w Polsce na wysokość składek oraz poor value for money (również w UK tutejsza GMC nie daje wiele w zamian), ale wymóg przynależności do izby daje gwarancję, że jakiś Bronek z sąsiedztwa po pierwszej klasie zawodówki nie zacznie praktykować medycyny 200 m od waszego gabinetu/przychodni. Na tym polegają zawody regulowane. Prawnicy, biegli rewidenci, pielęgniarki, położne też płacą." "A może warto zaadoptować w Polsce system biegłych sądowych, funkcjonujący w UK? Nie ma tutaj żadnych list tzw. biegłych. Jest to raczej "funkcja", której może się podjąć każdy lekarz, jeśli tylko znajdzie nabywcę na swoje usługi. Medyk, który przygotowuje opinię, musi się dobrze zastanowić, co pisze, ponieważ z każdego słowa będzie się musiał mocno tłumaczyć przed sądem, przepytywany przez obie strony: prokuratora i obrońcę (oczywiście pytania może także zadawać sędzia). Co istotne, nigdy nie wiadomo, ilu biegłych i ile opinii ma w zanadrzu druga strona. Akurat mam spore doświadczenie w występowaniu we wszystkich głównych sądach w Londynie oraz paru innych miejscach w Anglii. Większość sporządzonych opinii pisałam dla strony prokuratora, ale bywały także przypadki, że i dla obrony. Zawsze jednak opinia przygotowywana była wyłącznie na podstawie przeprowadzonego badania, w oparciu o moją wiedzę i doświadczenie oraz dostępne inne materiały i wyniki badań dodatkowych. Strona wynajmująca nie miała żadnego wpływu na treść przygotowywanego raportu - była to kompletnie niezależna opinia. Gdyby stronie zamawiającej taka opinia się nie podobała, mogła nie załączać tego dokumentu do akt i poszukać innej opinii. Do sądu możliwe jest dostarczenie przez każdą ze stron kilku opinii pochodzących od różnych biegłych, nie ma w tym względzie żadnych ograniczeń. Mogę zapewnić, że system jest tak ustawiony, że sam weryfikuje lekarzy, gdyż naciąganie opinii w jakąś ślepą stronę może mieć poważne skutki prawne, jeśli tylko udowodni się, że biegły gada głupstwa. Ponadto nikt więcej go już nie zatrudni i wypada z rynku. Istnieje bowiem niepisany system referencji. Napisanie opinii to bardzo duża odpowiedzialność, a samo wystąpienie przed sądem to coś z pogranicza zdawania trudnego egzaminu, gdzie nie ma ograniczenia czasowego. Można bowiem być przesłuchiwanym przez krótką chwilę albo nawet przez kilka dni (sic!). Jest także odpowiedzialność przed GMC (General Medical Council to odpowiednik naszej izby lekarskiej - przyp. autora) - taka sama, jak w normalnej praktyce lekarskiej. Istnieje prosty system, w którym łatwo można zgłosić lekarza w związku z jego nieprawidłowym zachowaniem, innymi działaniami i błędami medycznymi. Prestiż zawodu w Wielkiej Brytanii jest tak ogromny, że trudno jest poddać się manipulacji. Weryfikacja specjalistów odbywa się sama. Kto się nie sprawdza, ten nie ma pracy. A opinii szuka się tak długo, aż się znajdzie. W tym, kto wygra oferując swoje usługi, liczą się oczywiście czas i finanse. Dlatego, choć nie byłam nigdy na żadnej oficjalnej liście biegłych sądowych, wykonywałam tę funkcję przez wiele lat. Polecam system brytyjski - wydaje się przejrzysty i prosty." Ciemne strony emigracji Lekarze są elitą polskiej emigracji na Wyspach. Niestety, w przypadku przedstawicieli innych grup zawodowych sytuacja nie jest tak dobra. Barbara Drozdowicz, szefowa East European Resource Center w Londynie (największej na Wyspach organizacji udzielającej wsparcia osobom wykluczonym z krajów nowej Unii) informuje: "Z naszych szacunków wynika, że co dziesiąty imigrant z naszej części Europy żyje w Wielkiej Brytanii w permanentnym kryzysie finansowym. Połowa ma problemy psychiczne. Ja uważam, że to zaniżone dane." W wywiadzie udzielonym jednemu z dzienników** ostrzega: "W tym kraju trwa stały kryzys mieszkaniowy, rząd utrudnił dostęp do darmowego poradnictwa prawnego, brakuje pracowników socjalnych, którzy są w stanie wytłumaczyć ludziom, dlaczego stracili zasiłek i co mają robić. Do naszego biura zgłasza się coraz więcej bezradnych Polaków, zwykle na granicy załamania finansowego i psychicznego."
Szefowa EERC zwraca uwagę na ważne różnice między Polską i Wielką Brytanią: "Stygmat bycia biednym jest tutaj o wiele bardziej bolesny niż w Polsce. Dla biednych nie ma współczucia. Nawet ci, którzy żyją z benefitów, uważają, że inni, którzy żyją z benefitów, są bandą pasożytów. Mogą umrzeć na ulicy. Gigantyczne rozwarstwienie dochodowe jest akceptowane. Taka jest tradycja, tak było zawsze. W Polsce nie." Wydaje się, że polscy lekarze - świetnie przygotowani i zaadaptowani, z dobrym uposażeniem i szerokimi możliwościami rozwoju zawodowego - żyją na Wyspach otoczeni szacunkiem swoich pacjentów w pewnych enklawach. Barbara Drozdowicz ze smutkiem zauważa: "Znakomita większość Polaków ma do czynienia z poniżaniem i pogardą. Są zaczepiani na ulicy, gorzej traktowani przez przełożonych w fabrykach czy magazynach. Ci przełożeni, często również emigranci, sami przeszli przez ścieżkę upokorzeń i teraz podobnie traktują podwładnych. Powiem wprost: uważam, że pogarda i mowa nienawiści względem Polaków jako emigrantów ekonomicznych jest normą. Na tyle, że sami siebie zaczynamy traktować z pogardą..." Czy sprawdzą się poniższe słowa, śpiewane wiele lat temu przez Irenę Santor? Czas pokaże. Kolejna odsłona zmagań z brexitem już we wrześniu i październiku...
Gdy zgubisz szczęście swe i poznasz życia smak, Zatęsknisz do rodzinnych stron I wrócisz tu, wrócisz, gdzie twój dom. Powrócisz tu, gdzie nadwiślański brzeg,
Lek. Jarosław Kosiaty * "Milion przeciwników brexitu na ulicach Londynu" Stanisław Skarżyński,
GW 23.03.2019.
|