Jarosław Kosiaty
"Lekarz w trakcie dyżuru rozpoznał u siebie zawał serca", "Młoda lekarka zmarła na dyżurze" - to tylko niektóre z tytułów tegorocznych doniesień prasowych. Codziennie ratujemy życie innym, pomagamy w powrocie do zdrowia. A czy potrafimy zadbać o własne? Czy w szaleńczym biegu między gabinetem, przychodnią i szpitalem, jednym a drugim dyżurem znajdujemy czas, aby pomyśleć, że zawał i udar mogą i nas dopaść? Niedawno zmarł mój serdeczny przyjaciel. Miał 44 lata, pozostawił w rozpaczy żonę i dwójkę małych dzieci... Dlatego mimo licznych obowiązków zawodowych i rodzinnych postanowiłem wziąć byka za rogi. W młodości dużo biegałem i pływałem, ale teraz godziny pracy za biurkiem i przemieszczanie się wszędzie na czterech kołach zamiast na dwóch nogach zrobiły swoje. Zostałem stałym użytkownikiem przedmiotu, który w dwie sekundy dochodzi do setki, czyli... wagi łazienkowej. Powrót do poprzedniego stanu był niezwykle ciężki, ale zawziąłem się. Zacząłem startować w biegach długodystansowych. Trzy lata przygotowań, 38 medali z różnych zawodów (w tym trzy z triathlonów), aż wreszcie 4 listopada 2018 stanąłem na starcie tego największego i najsłynniejszego - New York City Marathon. Trudna trasa (sporo podbiegów głównie na mostach i wiaduktach), wiodła przez pięć dzielnic tego wielkiego (8,6 mln mieszkańców) miasta: Staten Island, Brooklyn, Queens, Bronx, Manhattan. Na początku miałem sporo obaw, ponieważ dzień wcześniej brałem udział w innym biegu w Nowym Jorku - Dash to the Finish Line (spod siedziby ONZ do mety w Central Parku). Jednak obecność ponad 52 tys. biegaczy z całego świata oraz niezwykła atmosfera i doping 2,5 mln kibiców wzdłuż całej trasy (w tym licznej Polonii amerykańskiej - biegłem z biało-czerwoną flagą), uodparniały na ból i dodawały skrzydeł. We wszystkich dzielnicach ludzie wylegli na ulice, tańczyli, grali i śpiewali. Częstowali biegaczy swoimi wypiekami, napojami i owocami, uśmiechali się i głośno dopingowali. Wrażenia i emocje na mecie NYC Marathon są trudne do opisania - to tak, jakby zdobyć Mount Everest, wyżej jest już tylko niebo...
Wcześniej Amerykanie zrobili mi miłą niespodziankę - zostałem wylosowany do reprezentowania Polski w czasie ceremonii otwarcia maratonu. W uroczystej paradzie dwa dni przed zawodami wzięli udział przedstawiciele wszystkich państw na świecie. Maraton nowojorski odbywa się co roku, począwszy od 1970 r. (z przerwą w 2012 r., kiedy został odwołany z powodu huraganu Sandy). Pierwszą edycję biegu ukończyło 55 zawodników, w tym roku było ich prawie tysiąc razy więcej. W czasie zawodów zatrzymałem się z grupą przyjaciół - innych biegaczy z Polski - w The New Yorker A Wyndham Hotel w centrum Manhattanu, nieopodal Empire State Building. Na 43 piętrach budynku znajdują się pokoje gościnne, sale konferencyjne i restauracje. Całość wnętrz została ciekawie zaprojektowana w stylu art deco. Gościli tutaj m.in. John F. Kennedy, Joan Crawford, Muhammad Ali czy Fidel Castro, a przez ostatnie 10 lat swojego życia w hotelu mieszkał Nikola Tesla. Po trudach biegu nadszedł czas na bliższe poznanie miasta, "które nigdy nie śpi".
The New Yorker A Wyndham Hotel Następnego dnia po maratonie, mimo zakwasów w mięśniach, dużo chodziliśmy pieszo, a wieczorem byliśmy w Madison Square Garden na meczu amerykańskiej ligi koszykówki NBA. Po niezwykle zaciętej walce, dopiero w drugiej dogrywce jednym punktem (116 do 115) byki z Chicago Bulls pokonały New York Knicks. Sportowe show ze wspaniałą oprawą. Kolejny dzień spędziłem w Muzeum Historii Naturalnej, oglądając unikalne okazy wszystkiego, co kiedykolwiek żyło i nadal żyje na naszej planecie.
Mecz NBA w Madison Square Garden. W Nowym Jorku poza powszechnie znanymi miejscami (Statua Wolności, Times Square, Empire State Building, Central Park, Most Brookliński, Muzeum Historii Naturalnej, giełda nowojorska i centrum finansowe, Trump Tower, miejsce po zamachach na WTC i in.) warto zwiedzić np. łódź podwodną USS Growler (kiedyś z pociskami nuklearnymi) i lotniskowiec amerykański USS Intrepid, zacumowane w nowojorskiej zatoce. Na pokładzie lotniskowca dostępna jest m.in. spora kolekcja myśliwców i śmigłowców wojskowych, a w specjalnym hangarze na najwyższym pokładzie znajduje się prom kosmiczny Enterprise. Tuż obok lotniskowca na nabrzeżu stoi samolot Concorde.
Lotniskowiec USS Intrepid
Przy jednym z latających eksponatów...
a na koniec gwiezdna taksówka - prom kosmiczny "Enterprise". Wróćmy jednak do biegania. Główny bohater filmu "Najlepszy" z 2017 roku - Jerzy Górski, który przez 14 lat był narkomanem, a potem wygrał podwójnego Ironmana w Alabamie w 1990 roku, powiedział dziennikarce w jednym z wywiadów: "Chcę, żeby moja historia dała komuś do myślenia: każdy może zrobić to, co tylko wymarzy, jeśli ma wystarczającą siłę. Pani myśli, że jestem silny? Jestem. Ale i słaby, bo mam swojego duszka, który siedzi mi na ramieniu i szepcze "zapal sobie", "napij się", "nie wstawaj tak wcześnie", "odpuść trening". Moja siła polega na tym, że wiem o jego istnieniu i go nie słucham. Pani pali, więc też ma pani takiego duszka. Wszystko, co trzeba zrobić, to go nauczyć, że ma się odpier...".*
Jerzy Górski, zwycięzca podwójnego Ironmana (USA, 1990).
Plakat do filmu "Najlepszy" (2017). Lek. Jarosław Kosiaty PS. Po trudach maratonu w Nowym Jorku poleciałem z grupą przyjaciół do Rio de Janeiro. W czasie lotu, gdy mijaliśmy Trójkąt Bermudzki, nasz samolot wpadł w bardzo silne turbulencje. Wszyscy najedliśmy się sporo strachu, a ja pomyślałem, jak krótkie i kruche jest ludzkie życie. Ważne doświadczenie życiowe... * "Z narkotykowego odwyku do mistrzostwa w morderczych zawodach", "Gazeta Wyborcza Wrocław", 16.11.2017.
|