Pacjent, którego nigdy nie zapomnę - cz. 2

Jarosław Kosiaty

Niemym świadkiem opowieści o dziwnych pacjentach, a także o tym, co ciekawego można wyciągnąć (w sensie dosłownym) z chorego, są często ściany dyżurek lekarskich. Do naszego Zakładu Radiologii na Banacha trafił kiedyś na badanie kontrolne mężczyzna po zeszyciu perforacji w końcowym odcinku przewodu pokarmowego. Przyczynę urazu poznaliśmy dopiero później, od kolegi chirurga...

Otóż pacjent ów usiadł na... drążku skrzyni biegów małego fiata. Miał jednak pecha, gdyż kulka wieńcząca drążek, odkręciła się i została tam, gdzie weszła. Nasz łowca dziwnych wrażeń wpadł na kolejny oryginalny pomysł, że - w celu wydobycia "zguby" - usiądzie ponownie na drążku i wykona obrót wokół własnej osi. Niestety, kulka zdążyła się obrócić i próba ślepego wcelowania w gwint zakończyła się przebiciem ściany okrężnicy. Zgodziliśmy się z chirurgiem, że tego nie wymyśliłby żaden scenarzysta filmowy.

W domowym archiwum radiologicznym mam wiele innych przypadków. Do dziś pamiętam poszerzony cień śródpiersia na zdjęciu PA klatki piersiowej u młodej dziewczyny i poważny dylemat diagnostyczny (pakiety powiększonych węzłów chłonnych?). Po obejrzeniu face to face (a raczej face to back) pacjentki i powtórzeniu badania, "winowajcą" okazał się, schowany za jej plecami, piękny, długi warkocz. Na innym zdjęciu ("przeglądówce" jamy brzusznej), na samym środku widoczny był... pocisk karabinowy. Zdziwiony nietypowym znaleziskiem zapytałem pacjenta, czy wie, co nosi w brzuchu. Starszy mężczyzna odpowiedział: "A tak, to z Powstania Warszawskiego. Szedłem z kolegą i zaczął do nas strzelać snajper niemiecki. Mój przyjaciel zginął, a ja dostałem w plecy". Młody powstaniec miał niezwykłe szczęście, że nie doszło do wewnętrznego krwotoku ani perforacji jelit.

O innej przygodzie opowiedziała mi moja mama - Jadwiga Kosiaty, pracująca jako internistka w przychodni rejonowej przy ulicy Czerniakowskiej w Warszawie. Mieli tam problem z jednym z pacjentów, który w dwuznaczny sposób zaczepiał wszystkie kobiety z personelu. Ale "nosił wilk razy kilka...". Jedna z pielęgniarek, mimo młodego wieku, miała sztuczną szczękę. Pewnego razu nasz bohater zwrócił się do niej z przymilnym uśmiechem: "A czy dostanę od Pani buzi na zakończenie?". Kobieta błyskawicznie wyjęła szczękę z ust i podając ją na dłoni pacjentowi oznajmiła z kamienną miną: "A płoszę Pana bałdzo". Musiało to być na tyle silne przeżycie dla naszego Don Juana, że dalsze próby zdobywania względów pań w białych fartuchach skończyły się bezpowrotnie.

Praktycznie każda specjalizacja ma swoje własne "perełki". Oto kolejne listy nadesłane do portalu Esculap.com z opisami pacjentów, którzy zostawili trwały ślad w naszej lekarskiej pamięci.

  • "Oddział ginekologiczno-położniczy w dużym mieście. Karta gorączkowa przy łóżku kobiety po porodzie z napisanym rozpoznaniem: "(...) Filia viva matura*". Wizytujący lekarz stwierdza, że słowo "matura" zostało przekreślone i w to miejsce ktoś (później okazało się, że pacjentka) wpisał "mgr inż.". Na pytanie lekarza - Dlaczego? - pada odpowiedź: - Przecież ja mam wykształcenie wyższe, a wy napisaliście, że maturę." (Nadesłał A.A.)

  • "Każdego dnia w pracy spotykamy różnych, czasem dziwnych ludzi - taki to zawód. Zdarza się jednak, zwykle niespodziewanie, ktoś z różnych względów absolutnie wyjątkowy. Jedną z takich osób była pacjentka, która przed laty trafiła do naszej chirurgicznej izby przyjęć ok. 3-ciej w nocy. Nie mogła zasnąć z powodu uporczywego świądu stóp, a jego przyczyną okazała się "kwitnąca" grzybica międzypalcowa. Jako dyżurny chirurg zaproponowałem natychmiast leczenie operacyjne, do którego jednak pacjentka odniosła się dosyć sceptycznie. Chciała dać sobie trochę czasu do namysłu, na co ja - po krótkiej chwili - za to bardzo ochoczo przystałem.

    Pamiętam młodego człowieka, którego o podobnej porze przywiozła do szpitala karetka pogotowia ratunkowego. Wezwał karetkę z powodu bólu lewej stopy od kilku godzin, bez urazu. Ani wywiad, ani badanie fizykalnie nie wykazały żadnych odchyleń od stanu prawidłowego. Klinicznie zupełnie nic, za to pacjent odczuwał potrzebę kontaktu z promieniowaniem rentgenowskim ("może zrobić zdjęcie, bo to może ścięgna"). Około 20 minut zajęło mi tłumaczenie, czemu nie odwiezie go do domu karetka. Miał prawdziwy problem ze zrozumieniem zależności: karetka wozi chorych, a on jest zdrowy (zdrowych zaś wozi przedsiębiorstwo taksówkarskie).

    Pamiętam również jeszcze innego pacjenta, któremu na wysokości prawej łopatki dojrzewał soczysty ropień (na bazie zainfekowanego kaszaka). Młody ten człowiek cierpiał ogromnie z powodu bólu miejscowego, jak również gorączki, ale nadal konsekwentnie myślał "że przejdzie". Myślenie to zarzucił ostatecznie po trzech dniach, oczywiście ok. godz. 2-giej w nocy." (nadesłał R.G.)

  • "Na SOR przywieziono mężczyznę w silnym zamroczeniu alkoholowym. Po pewnym czasie nasz krótkotrwały spokój w dyżurce został przerwany strasznym wrzaskiem. Po moim pobiciu rekordu w biegu na 100 m okazało się na miejscu, że pacjent, gdy zauważył podłączoną kroplówkę, zaczął krzyczeć, aby "mu flaszkę odwrócić, bo wódka mu ucieka". (nadesłał A.M.)

  • "Niektórzy chorzy mają specyficzne poczucie humoru, przyprawiające nas o nagłe zaburzenia rytmu serca i skoki ciśnienia. Jeden z pacjentów postanowił wykręcić numer naszej koleżance. Poproszony o dostarczenie do badania próbki moczu, nalał do dużej, litrowej butelki rozcieńczonej herbaty. Na delikatną sugestię: "Proszę Pana, to za dużo, wystarczyłaby jedna czwarta szklanki", odpowiedział: "Pani Doktor, nie ma sprawy." Po czym odkręcił butelkę i na jej oczach wypił prawie całą zawartość". (nadesłał J.W.)

  • "A ja mam coś może nie tyle śmiesznego, co pouczającego. Leczyłem pacjenta, który wyglądał jak zawodowy bandyta z taniego kryminału o mafii. Nie był jednak przestępcą, pracował jako statysta w filmach. Aby grać takie role, oprócz "nabitego" wyglądu i podgolonej głowy, miał jeszcze charakterystyczny tatuaż na szyi - strzałkę z pętlą i napisem "tylko dla kata". Każda praca kiedyś się kończy i akurat w ostatnim dniu mojego przyjmowania w przychodni, właśnie on przyszedł. Coś mu doradziłem, a później jak każdemu powiedziałem, że od tej pory już nie pracuję w przychodni, a nim jako pacjentem, zajmie się koleżanka, która będzie kontynuowała leczenie. Wtedy ten, wyglądający jak wcześniej opisałem, "napakowany" czterdziestoletni mężczyzna rozpłakał się i rzucił mi się na szyję. Wielokrotnie dziękując z płaczem opuścił przychodnię. Nie należy sądzić ludzi po wyglądzie... A mojego byłego Pacjenta jeszcze kilka razy widywałem w epizodach polskich filmów, zwykle przy butelce wódki i z papierosem w zębach, przyjmującego zlecenia od swojego "szefa" (normalnie nie tylko nie pił, ale i nie palił). No i ten charakterystyczny tatuaż. Zawsze wyeksponowany w kadrze..." (nadesłał K.K.)

  • "W latach 90-tych, pełniąc ostry dyżur laryngologiczny, przyjąłem 80-letnią pacjentkę z ostrą dusznością krtaniową. W badaniu stwierdzono guz krtani piętra górnego całkowicie zasłaniający szparę głośni. Wywiad był niemożliwy do zebrania. W pozycji siedzącej wykonano konikotomię, poprzez którą założono cienką rurkę intubacyjną. Uzyskano krótkotrwałe ustąpienie duszności, jednakże dalsze wsuwanie rurki ku naszemu zdziwieniu wywołało bezdech. Po dalszym wsuwaniu rurki, która zagięła się ku górze i wypchnęła przez usta na zewnątrz kawał niepogryzionego mięsa, powrócił oddech. Nastąpiło restitio ad integrum**, choć nie ukrywam, przeżyłem wtedy spory stres.

    Inny, podobny przypadek. Pogotowie przywiozło nam 60-letniego mężczyznę z ostrą dusznością krtaniową, z masywnym obrzękiem warg, języka i szyi. W pozycji siedzącej wykonano tracheotomię. Po steroidoterapii uzyskano szybką poprawę tak, że już w drugiej dobie nastąpiła dekaniulacja. I wtedy okazało się, że pacjent omyłkowo wyczyścił protezy zębowe... enerdowską pastą do odkażania sedesu. A wszystko to przez żonę, która schowała żrącą substancję do innego opakowania." (nadesłał P.T-Z.)

    I jeszcze historia nadesłana przez lekarza ze Śląska: "W przykopalnianych poradniach odbywały się rano dantejskie sceny - zwłaszcza w czasie prac polowych chłopo-górnicy namiętnie naciągali na zwolnienia lekarskie. W pewnym momencie na poczekalnię wyskakuje z gabinetu wkurzony doktor X i wrzeszczy pokazując wskaziciela z grudką stolca: "Co k... , to jest biegunka?! Jaka k... biegunka!!!" W ciągu minuty cała poczekalnia opustoszała. Nikt nie chciał się narazić na kontakt ze wskazicielem." (nadesłał W.G.)

    Na zakończenie anegdota dotycząca kontroli z Narodowego Funduszu Zdrowia: "W szpitalu, w którym pracuję, jest oddział leczenia oparzeń. Jedna z pań wizytujących oddział zapytała kiedyś, gdzie jest terminarz przyjęć i jak długi jest czas oczekiwania na przyjęcia do oddziału. Czyż to nie jest piękne?" (nadesłał R.K.)

    Serdecznie dziękuję za wszystkie listy i... proszę o następne.

    Lek. Jarosław Kosiaty
    redaktor naczelny portalu dla lekarzy Esculap.com
    "Puls", nr 3/2017. Wszystkie prawa zastrzeżone.
    e-mail: jkosiaty@esculap.pl

    * Filia viva matura (łac). - Córka żywa donoszona.
    ** Restitio ad integrum (łac) - całkowite wyzdrowienie, pełny powrót do zdrowia.


    Strona główna