Miłość do ojczyzny jest jak miłość do matki

Jarosław Kosiaty

Drugiego maja br., w wieku 64. lat, zmarł w Warszawie Paweł Smoleński - pisarz, dziennikarz, jeden z najlepszych polskich reporterów. Był autorem wielu niezwykłych książek, m.in.: "Pokolenie kryzysu" (1989), "Salon patriotów" (1994), "Pochówek dla rezuna" (2001), "Irak. Piekło w raju" (2004), "Izrael już nie frunie" (2006), "Bedzies wisioł za cosik. Godki podhalańskie" (2010), "Oczy zasypane piaskiem" (2014), "Zielone migdały, czyli po co światu Kurdowie" (2016). 27 grudnia 2002 roku opublikował w "Gazecie Wyborczej" artykuł zatytułowany "Ustawa za łapówkę, czyli przychodzi Rywin do Michnika", opisujący tzw. aferę Rywina.

Dzień po śmierci Pawła Smoleńskiego kwartalnik "Więź" przypomniał na swojej stronie internetowej wstęp "Kraj całkiem miły do życia", który publicysta napisał wcześniej do zbioru reportaży "Powiatowa rewolucja moralna" (Znak, 2009). Polecam Waszej uwadze ten tekst. Oto jego fragment:

"Gdy pogrzebiemy trochę w mądrych książkach, przejdziemy się po uliczkach starodawnych miast i między blokami z wielkiej płyty, kiedy zajrzymy w wiejskie przysiółki, nie zobaczymy nic, co mogłoby nas specjalnie zaszokować, przestraszyć, zachwycić, zadziwić, rozśmieszyć, wkurzyć, zezłościć lub rozczulić. (...) Kraj szczyci się również kilkoma postaciami znanymi w każdym zakątku ziemi. To jeden astronom, jeden duchowny i jeden przywódca związku zawodowego, który to związek - wierzą w Kraju głęboko - całkiem niedawno odmienił świat, a już na pewno tę część Europy."


Źródło zdjęcia: Pixabay.com.

Kiedy wyjeżdżam za granicę i patrzę z daleka na moją Ojczyznę, nie myślę o niej, jak Paweł Smoleński. Polska to nie tylko "jeden astronom, jeden duchowny i jeden przywódca związkowy" oraz "nieuzasadniona mania wielkości". To krzywdzące uproszczenie. Z Polski pochodzili m.in. twórca systemu obrony przeciwlotniczej Patriot (Zdzisław Starostecki), budowniczy największego mostu na świecie (Rudolf Modrzejewski), wynalazca spinacza biurowego, zegara elektrycznego, grzałki do wody, wycieraczek samochodowych czy pieca na ropę naftową (Józef Hofmann), wynalazca aparatu fotograficznego do barwnych odbitek oraz specjalnego papieru światłoczułego do fotografii barwnej, a także fotometru, kamizelki kuloodpornej i filmu dźwiękowego (Jan Szczepanik). Bez osiągnięć Jana Czochralskiego nie mielibyśmy dziś telewizji, komórek i komputerów (Czochralski wynalazł powszechnie stosowaną metody otrzymywania monokryształów krzemu, będącą podstawą procesu produkcji układów scalonych). Paweł Smoleński podaje przykład Mikołaja Kopernika sprzed 480 lat, ale nie wspomina o współcześnie żyjącym, polskim astronomie Aleksandrze Wolszczanie, który jako pierwszy na świecie (wspólnie z Kanadyjczykiem Dalem Frailem) odkrył pierwsze planety pozasłoneczne. Dr Maria Siemionow, absolwentka poznańskiej Akademii Medycznej, dokonała pierwszego całkowitego przeszczepu twarzy. A i użytkownicy iPhonów powinni pamiętać, że współtwórca potęgi Apple'a - Steve Woźniak pochodził z Polski. Dlatego, gdy myślę z daleka o Polsce, przypominają mi się raczej słowa wybitnego aktora - Wojciecha Pszoniaka, który powiedział:

"Mieszkając na Zachodzie, nigdy nie traciłem kontaktu z Polską. Tu ciągle mam mieszkanie, własny NIP i PIT. Tu mam przyjaciół. Rodzice wychowywali mnie w przekonaniu, że Polska jest najlepszym i najpiękniejszym krajem. Dzięki podróżom po świecie zrozumiałem, że to nie do końca prawda, że są kraje piękniejsze i zasobniejsze. Ale miłość do ojczyzny jest jak miłość do matki. Kochać ją trzeba i szanować za to, że jest. Im bardziej biedna i umęczona, tym większej wymaga miłości".

Wojciech Pszoniak odszedł od nas 19. października 2020 roku. W pamięci wielu zapisał się jako Moryc Welt, jeden z trzech głównych bohaterów "Ziemi obiecanej" Andrzeja Wajdy. Dla mnie jednak na zawsze pozostanie Januszem Korczakiem - lekarzem pediatrą o złotym sercu.

Pochodził ze Lwowa, gdzie urodził się i spędził pierwsze dwa lata życia. Pod koniec II wojny światowej jego rodzina musiała wyjechać z tego miasta (ojciec Pszoniaka nie chciał podpisać dokumentów o sowieckim obywatelstwie). Dorastał w Gliwicach, w kamienicy przy ulicy Arkońskiej, w której mieszkał również młodszy o trzy lata poeta Adam Zagajewski. W tym samym mieście, w młodości zaprzyjaźnił się z Tadeuszem Różewiczem. Grał na skrzypcach i klarnecie, uczył się gry na oboju w średniej szkole muzycznej w Bytomiu, udzielał się także w orkiestrze wojskowej i klubie szybowcowym. Występował w teatrach amatorskich i studenckich oraz kabaretach.

W filmach pozostawił swój niezwykły ślad grając role m.in. Stańczyka w "Weselu" (1972), Moryca w "Ziemi obiecanej" (1974), Robespierre'a w "Dantonie" (1983) i właśnie wielkiego lekarza - przyjaciela dzieci w "Korczaku" (1990). Zagrał również m.in. Władysława Gomułkę w filmie "Czarny czwartek", opowiadającym o wydarzeniach grudniowych. Wziął udział w nagrodzonym Oscarem i Złotą Palmą w Cannes filmie Volkera Schlöndorffa "Blaszany bębenek" (1979). Z kilkudziesięciu różnych ról filmowych zapamiętałem jeszcze ciekawą i tajemniczą postać Garbarka w polsko-francuskim thrillerze "Kret" z 2011 roku.

Polecam wywiad z Wojciechem Pszoniakiem z 2015 roku, w którym mówi on m.in. o swoich dwóch próbach samobójczych z młodości. Odpowiada także Tomaszowi Raczkowi na pytanie, skąd miał wiedzę, aby tak dobrze zagrać Żyda Moryca Welta w "Ziemi obiecanej". Wywiad można zobaczyć na kanale YouTube:

Na koniec chciałbym jeszcze nawiązać do bieżących wydarzeń w Izraelu. Na ulice wyszły tam setki tysięcy osób protestujących przeciwko reformie sądownictwa, zaproponowanej przez obecnego premiera Binjamin Netanjahu. Niektórzy z demonstrantów skandowali hasło "Tu nie jest Polska", które widniało także na niesionych transparentach. To smutne świadectwo braku znajomości współczesnej historii obydwu naszych krajów. Dla cierpiących na amnezję przypomnę jedynie, że to właśnie w Polsce, w trudnych i ciężkich czasach komunizmu, narodził się potężny ruch "Solidarności", którego zalążkiem był powstały dla obrony praw pracowniczych w 1980 roku związek zawodowy. Łącznie do NSZZ "Solidarność" wstąpiło wtedy ok. 9-10 milionów osób (80% pracowników państwowych!). To właśnie polska "Solidarność" i jej skuteczne protesty, pokojowa walka, determinacja i wytrwałość jej członków, przyczyniły się nie tylko do obalenia ustroju komunistycznego w Polsce, ale i upadku całego "bloku wschodniego", zmiany porządku światowego i pojałtańskiego układu wielkich mocarstw.

Warto o tym pamiętać, mając również w pamięci krwawe ofiary wydarzeń na Węgrzech w 1956 roku, w Rumunii w 1989 roku, na Litwie w 1991 roku, ofiary represji i prześladowań na Białorusi czy ofiary obecnej wojny na Ukrainie. Chciałbym znaleźć na mapie Europy i świata inne państwo, którego obywatele, tak jak Polacy, okazali ostatnio tyle serca i bezinteresownej pomocy milionom wojennych uchodźców - kobietom i dzieciom z Ukrainy. Dlatego przykro jest słuchać z ust izraelskich demonstrantów słów "Tu nie jest Polska". Nie negując występowania wielu niewłaściwych zjawisk, które wciąż pojawiają w życiu politycznym i społecznym w kraju nad Wisłą, szczerze życzę innym państwom, aby udało im się osiągnąć drogą pokojową tyle, co Polsce.

Niestety, hasło "Tu nie jest Polska" powielają także niektórzy zagraniczni dziennikarze opisujący obecne protesty w Izraelu. 31 maja na łamach "Krytyki politycznej" ukazał się tekst Nicholasa Reeda Langena zatytułowany "Protestują, bo nie chcą, by Izrael był jak Polska". Wielka szkoda, że jego autor używa tak prowokacyjnego i krzywdzącego tytułu. Różnica pomiędzy oboma naszymi państwami jest zasadnicza. Premier Izraela Binjamin Netanjahu chce przeforsować "reformę" sądownictwa, aby zapewnić sobie bezkarność. Ciążą na nim bowiem poważne zarzuty dotyczące korupcji oraz nadużyć. Dotyczą one m.in. preferencyjnego traktowania dużej izraelskiej firmy telekomunikacyjnej czy przyjmowania prezentów o wartości setek tysięcy dolarów. Polskie zmiany systemu sądownictwa (fałszywie przedstawiane przez niektóre krajowe i zagraniczne media) wzorowane były na modelu hiszpańskim.

Warto krótko przypomnieć: hiszpański system wyboru sędziów Rady Sądowniczej jest analogiczny jak w Polsce. Oprócz Prezesa Sądu Najwyższego pozostali członkowie są wybierani przez parlament. Hiszpańska Rada Generalna Sądownictwa składa się z 21 osób. To Prezes Sądu Najwyższego oraz 20 członków powołanych przez parlament, z czego 12 spośród sędziów wszystkich kategorii i 8 spośród adwokatów i innych prawników. W Polsce natomiast w skład Krajowej Rady Sądownictwa wchodzi 25 członków: Pierwszy Prezes Sądu Najwyższego, Minister Sprawiedliwości, Prezes Naczelnego Sądu Administracyjnego, osoba powołana przez Prezydenta Rzeczypospolitej, 15 członków wybranych spośród sędziów Sądu Najwyższego, sądów powszechnych, sądów administracyjnych i sądów wojskowych, 4 członków wybranych przez Sejm spośród posłów oraz 2 członków wybranych przez Senat spośród senatorów. Liczba członków wybieranych przez parlament wynosi więc 20 w przypadku hiszpańskiej Rady i 21 w przypadku polskiej KRS. Na podobnym poziomie plasuje się również liczba członków-sędziów powoływanych przez parlament: w Hiszpanii wynosi ona 12, zaś w Polsce - 15. Podobny jest również sposób zgłaszania kandydatów na członków Rady (w obu przypadkach przewidywane jest poparcie 25 sędziów), przy czym polska regulacja przewiduje rozwiązania bardziej demokratyczne. W Hiszpanii sędzia, wobec którego nie zachodzą okoliczności uniemożliwiające pełnienie funkcji w Radzie, może samodzielnie zgłosić swoją kandydaturę. Kandydat powinien legitymować się poparciem 25 sędziów w stanie czynnym lub też uznanego prawnie stowarzyszenia sędziowskiego. W Polsce podmiotami uprawnionymi do zgłoszenia kandydata na członka Rady są: grupa co najmniej 2 tys. obywateli lub grupa co najmniej 25 sędziów, z wyłączeniem sędziów w stanie spoczynku. Zarówno w Hiszpanii, jak i w Polsce parlament wybiera członków Rady większością kwalifikowaną 3/5 głosów. W obu krajach kadencja Rady jest wspólna (w Hiszpanii 5-letnia, w Polsce 4-letnia). Formalna weryfikacja kandydatów na członków Rady w obu krajach odbywa się na podobnych zasadach.

Jeszcze a propos słów "Tu nie jest Polska" i naśladownictwa w polityce. W 2011 roku prezydent Izraela Mosze Kacaw został skazany ma siedem lat więzienia za zgwałcenie swojej sekretarki oraz jeszcze innej pracownicy. Wcześniej dokładnie to samo zrobił prezydent innego, wielkiego państwa - Bill Clinton. Miało to miejsce w 1997 roku i chodziło o 22-letnią stażystkę Monikę Lewinsky (złośliwi mówią jednak, że ponieważ był przystojniejszy od Mosze Kacawa, odbyło się to za obopólną zgodą wyżej wymienionych). Przez swoje seksualne ekscesy i kłamstwa na ten temat mało brakowało, aby Bill Clinton stracił swoje stanowisko na drodze rozpoczętego procesu impeachmentu. Bronił się jednak twierdząc, że jego zeznania nie były kłamstwem, opierając to na dosyć chwiejnym rozumowaniu, że miał miejsce tylko seks oralny, który nie może być uznany za pełny stosunek seksualny. Ostatecznie Senat USA uznał te argumenty i uniewinnił Clintona; Mosze Kacaw nie miał tyle szczęścia i został skazany na siedem lat więzienia. I tak to właśnie bywa z tym naśladownictwem w polityce. :-)

Na zakończenie ciekawostka: czy Polska jest rzeczywiście wyjątkowa? To tutaj pierwsze czworonogi wyszły z wody na ląd - ich ślady odkryto w kamieniołomie Zachełmie pod Kielcami, co zostało szczegółowo opisane w tygodniku naukowym  "Nature" w 2010 roku. Przemiana stworzeń wodnych w lądowe była jedną z najbardziej rewolucyjnych zmian, jakie zaszły w dziejach - na zawsze odmieniła historię życia na Ziemi. A stało się to pod polskimi Kielcami. :-)

lek. Jarosław Kosiaty
Listy z krainy snów (www.wiersze.co)
"Biuletyn Okręgowej Izby Lekarskiej w Koszalinie"
nr 3 (201), maj-czerwiec 2023
e-mail: jkosiaty@wp.pl


Strona główna