Nasi mistrzowie w anegdocie - cz. 4

Jarosław Kosiaty

Na początku chciałbym serdecznie podziękować za wszystkie listy. Wieloletni prezes Polskiego Towarzystwa Lekarskiego - prof. Jerzy Woy Wojciechowski napisał m.in. o "wytwornej kolacji Noblistów":

"Po przeczytaniu Pańskich wspomnień o prof. Kokocie, zawartych w ostatnim "Pulsie", dołączam jeszcze jedno - mało znane. Ile razy spotykałem się z prof. Kokotem wspominaliśmy, jak to w 1985 roku w Oslo jedliśmy "wytworną kolację Noblistów". Pokojową Nagrodę Nobla przyznano wtedy międzynarodowemu ruchowi lekarzy przeciw wojnie jądrowej*. Na całym świecie do organizacji tej należało 180 tys. lekarzy, w tym ok. 150 medyków z Polskiego Towarzystwa Lekarskiego (...). W tamtym czasie w Oslo była taka drożyzna, że nie stać nas było ani na hotel, a tym bardziej na galową kolację dla przybyłych na tę uroczystość lekarzy. Polski konsulat, świadom tej sytuacji, wskazał nam szybko maleńki pokoik, który zwykle wynajmowali przybysze z Polski. Po uroczystości wręczenia Pokojowej Nagrody Nobla z udziałem króla i prof. Bernarda Lowna z USA (założyciela tego ruchu), galowa, uroczysta kolacja z udziałem prof. Franciszka Kokota i mnie, odbyła się w małym pokoiku, gdzie mieliśmy wytworne menu dla Noblistów... bułkę i topione serki, zakupione w sąsiednim sklepiku. :-)"

A propos jedzenia. W innym liście prof. Marek Rudnicki, chirurg z Uniwersytetu Illinois w Chicago, podzielił się wspomnieniem z... nieudanej próby wysadzenia prosiaka w powietrze.

"Lata temu byłem w składzie wyprawy w Andy. Ostatecznie nie mogłem pojechać i zastąpił mnie kolega, inny chirurg. Po wielu tygodniach w górach, zjechali w dół, zgłodniali czegokolwiek "świeżego". Kupili prosiaka i trzeba było go "ukatrupić". Oczywiście padło na tego chirurga, wychowanego w dużym mieście. Wziął się fachowo do roboty. Uśpił prosiaka eterem (zwierzaka trzymało wtedy czterech innych, znanych z gazet alpinistów). Otworzyli brzuch, ale jak zaczęło "jechać" eterem (wiąże się z tkanką tłuszczową), to bali się nawet potrzymać trupa prosiaka nad ogniem (z obawy przed wybuchem). Skończyło się - jak mówili - na kolejnych puszkach mielonki."

Z tematyką "żywieniową" możemy spotkać się także na uczelni. Jeden z profesorów w trakcie wykładu puścił wodze fantazji: "Amerykanie przeprowadzili swego czasu symulację ataku wąglikiem dotyczącą bydła. W wyniku agroterroryzmu załamałby się cały ich system żywieniowy. Aż nie mogę sobie tego wyobrazić: tłuści Amerykanie, stojący w kolejce po chleb...".

W pewnym dużym szpitalu, na oddziale dziecięcym, rodzice przyszli z pretensjami do ordynatora. Z uzyskanej wcześniej informacji dowiedzieli się bowiem o "niegroźnym spadku na wadze" (ubytku masy ciała) niemowlęcia. W czasie wizyty w gabinecie domagali się od lekarza: "Proszę lepiej pilnować pielęgniarek, aby im dzieci ani z rąk ani z wagi nie spadały".

Przed laty zorganizowałem w Internecie ankietę wśród lekarzy na temat, jaki najdziwniejszy prezent otrzymali od swoich pacjentów. W skrzynce pocztowej znalazłem wiele ciekawych zgłoszeń. Jedna z lekarek napisała:

"W początkach mojej pracy w charakterze lekarza rodzinnego zdarzyło mi się, że do gabinetu wbiegła jedna z tych starszych pań, które do lekarki mówią per "kotuś" z michą gorących jeszcze pierogów i słoiczkiem śmietanki. Postawiła to przede mną, stwierdziła "Jedz kotuś, bo marnie wyglądasz, kobiety w kolejce wiedzą, to poczekają...".

Inna lekarka podzieliła się kiedyś kulinarnym przepisem na udane, szczęśliwe życie:

"Bierzemy 12 miesięcy, oczyszczamy je dokładnie z goryczy, chciwości, małostkowości i lęku, po czym kroimy każdy na 30 lub 31 części, tak, aby zapasu wystarczyło na cały rok. Każdy dzień przyrządzamy z 1 kawałka pracy i 2 kawałków pogody i humoru. Do tego dodajemy: 3 duże łyżki nagromadzonego optymizmu, łyżeczkę tolerancji, ziarnko ironii i odrobinę taktu. Następnie całą masę polewamy dokładnie dużą ilością miłości. Całość przyozdabiamy bukietem uprzejmości i rozdajemy codziennie z radością oraz z filiżanką dobrej, orzeźwiającej herbatki - najpierw najbliższym, a później wszystkim innym ludziom."

Wiele anegdot z życia słynnych naukowców i lekarzy związanych jest z jedzeniem i piciem.

W laboratorium, w którym pracował niemiecki fizyk i chemik - Robert Wilhelm Bunsen (1811-1899), na półce z odczynnikami znajdowała się także butelka z alkoholem etylowym. Uczony zaobserwował, że w niewyjaśniony sposób jej zawartość szybko się ulatniała. Dlatego podjął podejrzenie, że wytłumaczeniem tego zjawiska może być tylko spożywanie płynu przez jednego z laborantów. Aby zaradzić utracie ważnego odczynnika Bunsen nalepił na butelce naklejkę z napisem: "Uwaga! Alkohol metylowy, picie grozi ślepotą!". Po kilku dniach ze zdziwieniem stwierdził, że poziom płynu we flaszce znów się zmniejszył, a na naklejce ktoś dopisał: "Jedno oko zaryzykuję."

I jeszcze o poważnych, współczesnych badaniach naukowych z użyciem... kurczaków. Amerykańska Administracja Federalna ds. Aeronautyki (FAA) opracowała unikalny sposób testowania odporności przednich szyb samolotowych. System składał się z miotacza, który wystrzeliwał martwe kurczaki w kierunku testowanej szyby z prędkością odpowiadającą w przybliżeniu prędkości lecącego samolotu. Jeśli szyba wytrzymała uderzenie martwego kurczaka, powinna również być odporna na prawdziwe zderzenia z żywymi ptakami.

Pomysłem zainteresowali się Anglicy i zastosowali go do testowania szyb lokomotyw super szybkich pociągów. Wypożyczyli amerykański miotacz kurczaków, załadowali i wystrzelili. Kurczak ziemia-ziemia roztrzaskał szybę pociągu, rozbił konsolę układu sterowania, przebił fotel motorniczego i w końcu wbił się w tylną ścianę kabiny. Zaskoczeni Anglicy poprosili agentów FAA o zweryfikowanie poprawności ich testu i obliczeń. FAA po wykonaniu wnikliwej ekspertyzy odbytego doświadczenia przysłała następującą rekomendację: "Do testów należy używać kurczaków... rozmrożonych".

Pisząc w naszym cyklu o barwnych postaciach - naszych mistrzach i nauczycielach, chciałbym na koniec przypomnieć osobę, której niestety nie ma już wśród nas. 6 kwietnia minęła pierwsza rocznica śmierci prof. Jerzego Vetulaniego (1936-2017), biochemika, neurobiologa, psychofarmakologa, członka Polskiej Akademii Nauk i Polskiej Akademii Umiejętności. Był jednym z najczęściej cytowanych polskich naukowców w dziedzinie biomedycyny, a jednocześnie niezwykłym popularyzatorem nauki. Ponad 20 lat pełnił obowiązki redaktora naczelnego czasopisma "Wszechświat". Zapamiętany został także jako konferansjer i jeden ze współtwórców Piwnicy pod Baranami (1954–1961) oraz gwiazda magazynu mówionego "Gadający Pies" (2010–2015).

Pozostawił po sobie wiele ciekawych książek. Do moich ulubionych należą: "Jak usprawnić pamięć" (1993), "Mózg: fascynacje, problemy, tajemnice" (2010), "Piękno neurobiologii" (2011), "Bez ograniczeń. Jak rządzi nami mózg" (2015) oraz wywiady-rzeki: "Mózg i błazen" (2015) oraz "Ćwiczenia duszy, rozciąganie mózgu" (2017).

Prof. Vetulani powtarzał, że w życiu najważniejsze jest szczęście. Kiedy ktoś składał mu życzenia "dużo zdrowia", odpowiadał, że na "Kursku" wszyscy byli zdrowi, ale potonęli, bo szczęścia nie mieli. Wiódł bujne życie, od małego dziecka był przekorny, w działaniach powoływał się na łacińską sentencję "Audaces fortuna iuvat" (Śmiałkom szczęście sprzyja). Ostrzegał jednak swoich wychowanków: "Bądźcie ostrożni z ideologiami, dziś można wpaść np. w ekofilię, przesadną prozdrowotność, trafić do sekty".

O badaniach naukowych zawsze mówił z pasją, potrafił przyciągnąć uwagę i zainteresować wszystkich słuchaczy:

"- Na przykład opowiadając o komórkach zwierzęcych, które reagują na magnetyzm Ziemi, warto zacząć od tego, że z niewiadomych powodów 80 proc. psów, kiedy przygotowuje się do defekacji, to ustawia się w linii północ - południe. (śmiech).
Tyłem na południe czy na północ?
- A właśnie się okazuje, że to nie ma znaczenia! Ale takie ciekawostki otwierają słuchaczy na naukę. Na pewno je zapamiętają i potem będą mieli czym się pochwalić w towarzystwie."**

W wywiadach i książkach w ciekawy sposób przybliżał tajemnice naszego mózgu:

"Mamy w korze mózgowej specjalne komórki wyspecjalizowane w rozpoznawaniu twarzy. I kiedy tylko dostrzeżemy obiekt przypominający coś w byle jakiej plamie, to te nasze komórki zabierają się do ostrej roboty.
Twarz to dla nas bardzo ważny element komunikacji z drugim człowiekiem. To dzięki mimice czytamy cudze emocje, a także przekazujemy swoje. (...)
Twarze naszej rasy rozróżniamy świetnie wtedy, kiedy są ułożone równolegle do naszej i na wprost siebie widzimy dwoje oczu, a także kreski nosa i ust. Natomiast jeśli cudze twarze są ułożone prostopadle do naszej, pojawia się kłopot. Dlatego rodzice często mówią, że kiedy ich dzieci śpią, to wyglądają tak samo. Ich twarze przestają być wtedy dla naszego mózgu twarzami, a stają się zwykłymi przedmiotami, niewymagającym tak zaawansowanej obróbki.
Czasem pokazuję podczas wykładów zdjęcie Lecha Wałęsy do góry nogami. Jego bardzo znana twarz jest wtedy niezwykle trudna do rozpoznania. Szczególnie jeśli powiem, że to wódz mongolski medytujący przed walką."**

Podkreślał praktyczne znaczenie wiedzy naukowej w życiu codziennym:

"Kiedy przytulaniem pobudza się dużą powierzchnię skóry, to w przysadce mózgowej uwalniana jest oksytocyna - hormon powodujący m.in. uspokojenie, zaufanie, ukojenie, poczucie bezpieczeństwa. Jeszcze kiedy byłem kierownikiem zakładu i nie wiedziałem o oksytocynie, to się nauczyłem, że zmartwionych tragediami domowymi pracowników trzeba objąć i przytulać. Bez względu na płeć."**

W ubiegłym roku ukazała się książka Julii Kalęby "Prezes Sekcji Geniuszy. Portret Jerzego Vetulaniego". W recenzji tej godnej polecenia lektury czytamy:

"Był Piotrem Skrzyneckim świata nauki. Łamał schematy do tego stopnia, że jego amerykańscy współpracownicy pytali, czy na pewno jest profesorem. A w rzeczywistości był wybitnym neurobiologiem i jednym z największych polskich uczonych naszych czasów. Grał wiele ról, ale pozostawał zawsze sobą (no i jeszcze Etruskiem). "Prezes Sekcji Geniuszy" to zastrzyk endorfin i lekcja dystansu do życia."

Zwracając się do lekarzy prof. Vetulani przypominał, aby zawsze uważnie wsłuchiwać się w to, co mówi do nas chory: "Kiedy pacjent mówi, że go boli, nawet jeśli nie widać żadnych fizycznych przyczyn tego bólu, to na pewno go boli. I wiadomo, że niektórym chorym może w tej sytuacji pomóc np. medytacja."

Lek. Jarosław Kosiaty
redaktor naczelny portalu dla lekarzy Esculap.com
"Puls", nr 5-6/2018. Wszystkie prawa zastrzeżone.
e-mail: jkosiaty@esculap.pl

* Ruch "Lekarze Przeciw Wojnie Nuklearnej" (ang. International Physicians for the Prevention of Nuclear War - IPPNW) jest międzynarodowym stowarzyszeniem narodowych organizacji medycznych, których celem jest zapobieganie zagrożeniom związanym z wojną jądrową i dążenie do całkowitego wyeliminowania tego rodzaju broni. Ruch zapoczątkowali w roku 1980 dr Bernard Lown z Harvard School of Public Health i dr Jewgienij Czazow z Uniwersytetu Kardiologicznego ZSRR. Miało to związek z panującą w tym okresie "zimną wojną". Aktualnie organizacja zrzesza 200 tys. członków. Centralne biuro IPPNW znajduje się w Bostonie, a biuro europejskie w Londynie. Polska sekcja IPPNW zlokalizowana jest w Poznaniu.

** "Co zrobić, żeby nauka była cudowna?" J. Vetulani, T. Ulanowski ("GW", 17.12.2014)


Strona główna