Jarosław Kosiaty
Urodziłem się... (nieważne kiedy, było to zaledwie kilka tygodni temu). W sumie nie chciałem wychodzić, sami mnie wyciągnęli. Potem w jednej mądrej książce przeczytałem, że nazywają to "ścięciem cesarza" czy jakoś podobnie i rzeczywiście tak to wyglądało. Broniłem się jak mogłem i czym miałem, tzn. rękami i nogami (własnych zębów jeszcze nie posiadam) - niestety, byli silniejsi. I po co mi to było? - tu własne mieszkanko, może trochę ciasne, ale ciche, ciepłe, z klimatyzacją i basenem, bez kłopotów z dostawą żywności i wywozem odpadków. A tu nagle wyciągają człowieka za nogi, coś krzyczą, zimno, świecą po oczach, klepią po... (no, to jedno było nawet i przyjemne, nie powiem :-). Niestety, po przejściu w nową czasoprzestrzeń od razu poszedłem "siedzieć". I nie dali mi nawet skontaktować się z adwokatem! Czy ktoś to słyszy, gdzie tu prawa człowieka?! Siedziałem w sumie pełne dwa tygodnie! Wyobraźcie sobie całe czternaście dni oglądania świata przez szybkę z plastiku, bez gazet, telewizji, fejsa, odwiedzin kumpli (dla zmyłki nazywali moją celę "inkubatorem"). I w dodatku cały okablowany jak Gagarin w kosmosie. Jedno muszę im przyznać - codziennie solarium. Co oni sobie w ogóle wyobrażają?! Że wszyscy lubią się opalać?! (tyle się teraz mówi o czerniaku). Fakt, że na początku wyglądałem jak Chińczyk (nawet specjalnie sprawdziłem w szybce swoje oczy - były proste, ufff!). Na szczęście zanim zacząłem zamieniać się w czekoladowego ludzika, wyszedłem ponownie na wolność (tym razem na dłużej - mam nadzieję) i to bez kaucji. W ramach rewanżu wykorzystałem potem okazję i obsikałem w czasie przewijania pielęgniarkę i ordynatora. A niech mnie zapamiętają! Dni szybko mijały, odmierzane porcjami karmienia. A właśnie - karmienie. Zawsze byłem zwolennikiem tzw. zdrowej żywności. Mleko jak mleko, ale najważniejsze jest... opakowanie! Nie ma to jak opakowanie naturalne. Gdyby te wszystkie ohydne, twarde, plastikowe butelki z silikonowymi smoczkami tylko w części wyglądały jak niezapomniane, ciepłe i miękkie opakowania naturalne, to po mleko byłyby listy społeczne, a tak... ech, życie jest ciężkie... No i jeszcze ten okropny smak oraz napisy na puszkach: "zawiera zhydrolizowane białka" (przemielili kogoś na proszek czy co?). Najgorsze jednak miało dopiero nadejść. Rodzina! W życiu nie wiedziałem, że mam tyle wujków, ciotek, kuzynów i kuzynek. A jak człowiek będzie potrzebował trochę grosza, np. na flaszkę Bebiko, to wtedy żadnego nie ma wokół! I do tego każdy musiał dotknąć, pogłaskać, potrzymać. Kobiety to jeszcze jakoś ujdzie, ale facetom tak drżały ręce, że myślałem, że mnie upuszczą! Ile to się człowiek musi najeść strachu zanim dadzą mu trochę spokoju. Teraz najważniejsze to stanąć twardo na nogi (a to wcale łatwe nie będzie, bo podobno Ziemia się kręci). Wspomnień noworodka na Oddziale Położniczym w czasie dyżuru cierpliwie wysłuchał lek. Jarosław Kosiaty.
Jarosław Kosiaty
|