Jarosław Kosiaty
Krzysztof Kosiaty (1942-2012) To będzie bardzo osobisty artykuł. Był chłodny, późny jesienny wieczór. Siedziałem wtedy na IX piętrze szklanego biurowca, w siedzibie amerykańskiej korporacji w centrum warszawskiego Mordoru, odgrzebując się z jakiś zawodowych zaległości. Nagle zadzwonił telefon. To był mój Ojciec. Powiedział (po raz pierwszy w życiu!), że mnie kocha i że jest ze mnie dumny. Byłem tak zaskoczony, że dopiero po chwili zdołałem cicho odpowiedzieć: Ja Ciebie też kocham Tato. Cieszę się, że zdążył wypowiedzieć te ważne słowa, a ilu synów i córek nigdy nie usłyszało ich od swoich Rodziców? Był wspaniałym, mądrym, wrażliwym, dobrym człowiekiem, choć trudno przychodziło mu okazywanie uczuć (może dlatego, że sam stracił swojego ojca w wieku zaledwie 7 lat i bardzo to przeżył). Nauczył mnie ciężkiej pracy, szacunku dla innych, bezinteresownego pomagania potrzebującym i bycia zawsze uczciwym, niezależnie od okoliczności. Ale najbardziej jestem Mu wdzięczny za tę jedną, krótką rozmowę kilkanaście lat temu w nocy. I choć nie pracuję już w amerykańskiej korporacji, nadal staram się żyć zgodnie z Jego przesłaniem. Mam nadzieję, że będzie ze mnie dumny, gdy ponownie spotkamy się już po tamtej stronie... Co czyni mężczyznę ojcem? Niedawno obchodziliśmy Dzień Ojca. Poniżej fragment książki Krystyny Knypl "Randka pod sekwoją": "Co czyni mężczyznę ojcem? Jego zdolność do poczęcia dziecka? Do noszenia malucha na barana? Do grania z nim w piłkę? Czy to wszystko razem? A może jego męskie serce, niełatwo ulegające wzruszeniom na widok pierwszych kroków dziecka? Czy podrzucanie do góry dziecka zaraz po przyjściu z pracy nawet bez zdejmowania płaszcza? Czy raczej wsłuchiwanie się w wesoły śmiech wirującego pod sufitem syna i wpadającego w kochające ramiona ojca? A może potrzeba niepokazywania po sobie jak jest wzruszony, gdy dziecko nie pozwala mu wyjść do pracy? To są życzenia dla wszystkich ojców: tych, którzy zawsze chcieli nimi być i tych, którzy zostali zaskoczeni wiadomością o ojcostwie, a także tych, którzy nigdy się nie dowiedzieli, że są ojcami. Też dla tych, którzy nie uwierzyli w wiadomość o swoim ojcostwie i dla tych, którzy uwierzyli w nią po latach. Jest to dla ojców, którzy czytali dzieciom na dobranoc ulubione książki nie tylko o rycerzach, lecz także "Małą Księżniczkę" i byli wzruszeni jej losem. Jest to dla tych ojców, którzy dawali klapsy swoim dzieciom i dla tych, którym nigdy taka myśl nie przyszła do głowy. Są to życzenia dla ojców, którzy zaprowadzili dziecko pierwszy raz do przedszkola, ponieważ ich żona sądziła, że są ważniejsze sprawy w życiu. Są też dla ojców, którzy nie byli nigdy na żadnym przedstawieniu, w którym występowało ich dziecka i dla tych, którzy najgłośniej bili brawo po występach. Dla tych, którzy uczyli swoich synów kopać piłkę, a córki prowadzić samochód. A także dla tych, którzy nie zauważyli jak szybko dzieci rosną i dla tych, którzy odmierzali co rok wzrost swoich dzieci na framudze drzwi. Są też dla tych ojców, którzy zawsze spóźniali się po odbiór dziecka ze szkoły i tych, którzy odbierali na czas. Są to życzenia dla ojców, którzy traktując jak własne, wychowali dzieci innych osób. Dla tych, którzy wracali do domu zawsze trzeźwi i tych, nie mających w tym zakresie większych sukcesów. A także dla tych, którzy kupili swoim synom pierwszy scyzoryk szwajcarski i dla tych, którzy uczyli córki obsługi komputera. Dla tych, którzy obsypywali swoje dzieci pieniędzmi i tych, którzy tego nie robili. Są to życzenia dla wszystkich mężczyzn, którzy dzielili z kobietami trud, radość i dumę wychowania ich dzieci, bo były to zawsze ich wspólne losy, a także dla tych, którym nie było dane towarzyszyć kobietom. Dla wszystkich mężczyzn, którzy poczuli choć przez chwilę inny niż macierzyństwo, nieznany kobietom - smak ojcostwa..." Wspomnienie dawnych lat Kilka dni temu znalazłem na fejsbuku wspomnienie Aliny Sikorskiej o swoim ojcu: "Nie mieliśmy samochodu. Na wakacje jeździliśmy pociągami. Taki pociąg na Mazury podstawiany był chyba w Rybniku (o ile dobrze pamiętam), więc żeby w ogóle do niego wsiąść jechaliśmy (tato i my, czyli dzieci typu 7 i 4 lata) autobusem z Gliwic do Rybnika. Tam peron był już szczelnie wypełniony ludźmi i żeby móc dostać się do pociągu, większość szła na bocznicę i tam już zajmowała miejsca dla swoich. Pociąg wjeżdżał i wsiadało się do niego drzwiami i oknami. Tato miał taki sprytny sposób na przeżycie tej podróży z nami, że między ostatnimi siedzeniami w przedziale a ścianą rozkładał na podłodze śpiwory i tam mogliśmy spać, bo podróż trwała całą noc. Po drodze kolejni podróżni próbowali wsiadać przez okna, bo drzwiami nie było szans. Cały przedział słuchał w radio listy przebojów w Trójce, grał w karty i mimo wcześniejszej "walki" o miejsca, podróżowało się wspólnie bardzo miło. Na Mazury docieraliśmy wczesnym rankiem. Trzeba było poczekać aż załoga przekaże nam jacht i wyruszaliśmy na dwa tygodnie bez łazienki, toalety, kuchni i wszystkich tych codziennych wygód. Raz na trasie dopływaliśmy do pałacu, w którym urządzone były prysznice i tam ten jedyny raz można było się wykąpać. W Mikołajkach były lody, a w Giżycku gorąca czekolada. Za to wszędzie były smażalnie ryb. Motorówkami pływała tylko Milicja i służby ratunkowe, więc raczej panowała cisza. Były jeziora, na których przez dwa dni nie spotykało się żywej duszy. Ryn był dla mnie najbardziej uśpionym miejscem na świecie. Tu nawet loda nie można było kupić. Chleb był. I mleko w woreczkach. Tyle. Mam masę pięknych wspomnień z tych naszych żeglarskich wypraw. Żadnej traumy, że śpię na podłodze w pociągu, a nade mną siedzą obcy ludzie. Podobały mi się te Taty pomysły. Wiedziałam, że jest przygotowany do pokonania wszelkich trudności i nie muszę się niczego przy nim bać. Tak mnie naszło w Dniu Ojca..." Wyjątkowe pokolenie I jeszcze jeden wpis z Internetu, anonimowego autora: "Syn zapytał kiedyś swego ojca:
Inny ojciec opowiadał kiedyś swojemu synkowi, że w stanie wojennym w
sklepach był tylko ocet. A ten mu na to:
Wiersz W Dniu Ojca przypomina mi się zawsze piękny wiersz Jana Brzechwy (1898-1966): Ojciec Nieżywe, smutne słowa: "Mały Jaś",
Przy tobie, tak jak dawniej, siądę tuż
Ja wiem, jak ci jest trudno przemóc grób,
I powiedz, tak jak dawniej: "Mały Jaś",
Z życia wzięte Aby nie kończyć w tak nostalgicznym nastroju podzielę się z Wami jeszcze pewną anegdotą: Grupa turystów odwiedzała farmę krokodyli. Znaleźli się w zabezpieczonej klatce, na środku jeziora pełnego krokodyli. Właściciel gospodarstwa zaproponował: Kto wskoczy do wody i dopłynie do brzegu, otrzyma milionów dolarów. Odpowiedzią była wręcz ogłuszająca cisza. Nagle pewien mężczyzna wskoczył do wody. Ścigany przez żarłoczne krokodyle, wręcz nadludzkim wysiłkiem dotarł bez szwanku do brzegu. Farmer wręczył mu czek na milion dolarów i ogłosił: Mamy zwycięzcę, gratuluję! Po otrzymaniu nagrody mężczyzna i jego żona wrócili do hotelu. Już w
pokoju, facet, wciąż rozdygotany i potwornie zmęczony, powiedział do żony:
lek. Jarosław Kosiaty
Listy z krainy snów (www.wiersze.co) "Biuletyn Okręgowej Izby Lekarskiej w Koszalinie" nr 4 (208), lipiec-sierpień 2024 e-mail: jkosiaty@wp.pl
|