Jarosław Kosiaty
Motto:
Jesienią 2020 roku moje życie na chwilę zatrzymało się. Straciłem niespodziewanie pracę, którą przez wiele lat z pasją i zaangażowaniem wykonywałem. Bardzo dobre wyniki nie liczyły się, ponieważ już czekała nowa osoba, dla której specjalnie utworzono nowe stanowisko (pod inną nazwą), a moje zlikwidowano ("reorganizacja", "decyzja biznesowa"). Szybko zabrano mi wszystko, łącznie ze starym numerem telefonu... Pierwsza myśl: muszę jak najprędzej otrząsnąć się, stanąć na nogi i znaleźć nową pracę - mam przecież dwójkę dzieci, a ponadto za chwilę zostanę w środku pandemii bez ubezpieczenia zdrowotnego. Wiele razy czytałem o podobnych sytuacjach, ale nigdy nie przypuszczałem, że sam znajdę się w środku takiego tsunami. Stres powodował, że nie mogłem spać, skoncentrować się na codziennych, zwykłych czynnościach, ale także mobilizował do działania. Odkurzyłem stare cv, zacząłem dzwonić, pisać, pytać, rozmawiać. Był to jednak najgorszy czas na szukanie pracy, ponieważ lockdown spowodował, że wszyscy wstrzymali na chwilę oddech i z niepokojem patrzyli, co będzie dalej. Dzieci pytały mnie codziennie z ukrytym strachem w oczach: Tatusiu, czy masz już pracę? Kłamałem, że mam wiele propozycji i ciągle prowadzę nowe rozmowy. Kilka lat wcześniej rozpadło się moje małżeństwo. Walczyłem do samego końca, aby je ocalić, ale nie udało się. To moja największa porażka. Czasem dochodzisz do ściany i stajesz przed nią bezsilny. Aby coś wspólnie tworzyć i rozwijać, trzeba dobrej woli obu stron. W pojedynkę to nigdy się nie uda. Zawsze przegrasz. Teraz te problemy z pracą. Zadawałem sobie pytanie, co będzie następne... Przed wielu laty byłem na podobnym, życiowym zakręcie. Zmienił się kierownik zakładu naukowego i musiałem odejść z pracy na wyższej uczelni. Nowym szefem został syn znanego profesora, który miał niewielką wiedzę, ale za to "silne plecy". Mimo młodego wieku miałem już wtedy na swoim koncie kilkanaście artykułów oraz indywidualną nagrodę rektorską za osiągnięcia dydaktyczne. Myślałem naiwnie, że do końca życia będę pracował na uczelni, a tu bum... Trzeba było podnieść się, otrzepać i iść dalej. W tym samym czasie straciłem bliską, zaprzyjaźnioną osobę, która zginęła w wypadku, a u mojej Mamy wykryto czerniaka (onkolodzy dawali jej najwyżej pół roku życia). I wtedy coś się wydarzyło... Prowadziłem dodatkowo zajęcia komputerowe dla osób niepełnosprawnych (z porażeniami, stwardnieniem rozsianym, po udarach, wypadkach, itd.). W kolejnej grupie spotkałem młodego, energicznego chłopaka z genetycznie uwarunkowaną, postępującą chorobą. Był po amputacji obu kończyn górnych na wysokości środkowej części ramion. Obsługi komputera i tworzenia stron internetowych uczył się klikając na klawiaturze ołówkiem, przymocowanym do kikuta prawego ramienia. Widząc na zajęciach jego entuzjazm, zaangażowanie i uśmiech, powiedziałem sobie wtedy w duchu: "Człowieku, jakie Ty masz w życiu problemy?! Zobacz z czym zmagają się i walczą każdego dnia inni. Jesteś młody, dasz radę!" I dałem, ale to było ponad dwadzieścia lat temu... Wróćmy do 2020 roku. Zbliżały się Święta Bożego Narodzenia. Szukałem prezentów dla najbliższych. Nie chciałem, aby zwłaszcza dzieci odczuły, że te święta są inne, uboższe. Przypadkiem trafiłem na jednej z platform ogłoszeniowych w internecie na ofertę sprzedaży dwóch dużych, pięknie wydanych książek z opowiadaniami dla dzieci. Bardzo chciałem je kupić moim pociechom. Napisałem do właścicielki, czy mogłaby obniżyć choć trochę cenę, ponieważ właśnie straciłem pracę i muszę mocno liczyć się z każdym wydatkiem. Kobieta odpowiedziała szybko, że sprzeda mi obie książki za... złotówkę i że życzy mi szczęścia. Po kilku dniach przyszła paczka. Kiedy ją otworzyłem, rozpłakałem się. Ja stary chłop, startujący w triathlonach. Poza pięknie zapakowanymi książkami, w przesyłce znajdowały się starannie poukładane w różnych miejscach cukierki i lizaki, a na opakowaniu był dopisek "Powodzenia!". Nigdy nie zapomnę wzruszenia, które mnie wtedy ogarnęło. To było jak małe światełko, które nagle rozbłysło w ciemności. Dokumenty w sprawie zakończenia mojej pracy w olbrzymiej, amerykańskiej korporacji wręczyła mi w pośpiechu młoda asystentka działu HR, ponieważ nikt inny nie znalazł nawet kilku głupich minut, aby powiedzieć mi choć zwykłe "dziękuję" za dwadzieścia długich lat pracy, tysiące nieprzespanych nocy, zasuwanie także w weekendy i święta. Na ironię zakrawa fakt, że w piątek 25 września 2020 roku, o godz. 9.00 rano wysłałem do pozostałych pracowników informację o wynikach rekordowej akcji promocyjnej, którą sam wymyśliłem i zorganizowałem, a godzinę później dowiedziałem się zdalnie z komputera, z ust mojego przełożonego, o wypowiedzeniu umowy o pracę. Po kilku tygodniach poznałem całą prawdę - firma wiele miesięcy wcześniej, w tajemnicy, przeprowadziła akcję rekrutacyjną na nowe stanowisko. Młodą dziewczynę, nie mającą doświadczenia, sam następnie szkoliłem, dzieląc się swoją wiedzą i doświadczeniem i ciesząc się, że nasz skromny zespół został wzbogacony o nowego pracownika. Niedawno dowiedziałem się, że ona także została właśnie zwolniona i jej obowiązki przejął kolejny, nowy pracownik. Niestety, nie zapisałem danych osoby, która wysłała mi niezwykłą paczkę z książkami dla dzieci. Obca kobieta, mieszkająca gdzieś w Polsce, na którą przypadkiem trafiłem w sieci, okazała mi więcej serca i życzliwości niż olbrzymia, pełna pustych frazesów korporacja, dla której tak długo i ciężko pracowałem. Dlatego proszę Was o jedno, nie poświęcajcie 120% Waszego czasu i energii na pracę. To i tak nigdy nie zostanie docenione. Będziecie tylko małymi, bezimiennymi trybikami w wielkich machinach, w których szybko wymienia się części, choć nowe niekiedy nie pasują i zacierają dobrze działające mechanizmy. Zawsze znajdujcie czas dla Rodziny, Przyjaciół, rozwijajcie własne pasje, nie obawiajcie się nowych wyzwań i znajomości. Życzę Wam "Powodzenia!", tak jak nieznana kobieta, która podarowała mi nie tylko dwie piękne książki i słodycze, ale przede wszystkim okazała zrozumienie, ofiarowała ciepło i nadzieję. Na zakończenie Mam już nową, ciekawą pracę. Jednocześnie - mimo pandemii - zdobywam medale w biegach na całym świecie: we Włoszech, Francji, Hiszpanii, Anglii, Egipcie, Nepalu, Tanzanii, Japonii, Peru, Kanadzie, Australii i Nowej Zelandii. Biegam na... bieżni w domu i na satelitarnych mapach w internecie obserwuję wraz z tysiącami innych uczestników, jak przesuwamy się na trasach na różnych kontynentach. Organizatorzy dopingują nas przesyłając m.in. kartki pocztowe z mijanych miejsc. Po pokonaniu określonych odległości (np. co 25 km) sadzą w naszym imieniu drzewa w różnych częściach świata. Mamy już także własną stronę dyskusyjną na fejsbuku, gdzie wymieniamy się ciekawymi informacjami z innymi uczestnikami biegów. Jest wiele osób, które walczą w ten sposób ze swoimi problemami: samotnością, otyłością, nowotworami złośliwymi - wspieramy siebie nawzajem i mobilizujemy (wpisy pochodzą z całego świata - od Alaski, poprzez obie Ameryki, Afrykę, Europę, Azję aż po kraje Oceanii). Kiedy napisałem niedawno innym znajomym, że właśnie ukończyłem bieg w Parku Narodowym Krugera w RPA i otrzymałem piękny medal, kolega zapytał zdziwiony: Naprawdę?! Wyjaśniłem, że nie jestem samobójcą i nie praktykowałem slalomu w upale po sawannie między głodnymi lwami. :-) Cały czterysta kilometrowy dystans pokonałem w czasie kilku miesięcy bez wychodzenia z domu. Każdego dnia zostawiam za sobą na bieżni kolejne kilometry, czytam wiadomości i oglądam zdjęcia, nadsyłane przez innych biegaczy, poznaję niezwykłą historię miejsc, które właśnie mijam na trasie.
Sporo pracuję, ale zawsze mam czas dla najbliższych i przyjaciół. Gdy rozmawiam z moimi dziećmi przez telefon, mówię im na koniec: "Kocham Cię", a gdy spotykamy się - mocno przytulam na powitanie i pożegnanie. Na początku słyszałem w odpowiedzi jakieś chrząknięcie bądź ciche mruknięcie, ale teraz jest inaczej. Nie boją się mówić wyraźnie: "Ja Ciebie też kocham tato", a ostatnio córka przypomniała mi przed wyjściem z domu: "Nie przytuliłeś mnie tato na pożegnanie". Na lodówce w kuchni mam magnes z napisem: "Kolekcjonuj wspomnienia, nie rzeczy", abym nie zapomniał, co w życiu jest najważniejsze. Ostatnie Święta Bożego Narodzenia znowu spędziłem samotnie, ale nie bałem się już Wigilii w pustym mieszkaniu. Miałem przygotowane książki i ciekawe filmy. Od wielu lat zbieram niezwykłe wiersze, piosenki, opowiadania, cytaty i anegdoty. Tak powstała strona "Listów z krainy snów" (www.wiersze.co). Znalazły się na niej teksty, które są dla mnie źródłem nadziei, dają siłę do pokonywania życiowych zakrętów. Wiem, że pandemia kiedyś się skończy, a "ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy". Jarosław Kosiaty
|