Jarosław Kosiaty
Polskie medyczne listy dyskusyjne w Internecie coraz liczniej wypełniają sfrustrowani nasi młodsi koledzy, narzekający na swój ciężki los. Owszem, obecna sytuacja w Polsce nie jest łatwa i nic nie wskazuje na jej rychłą poprawę. Dlatego to im właśnie chciałbym zadedykować poniższy fragment. Pochodzi on z artykułu Prof. Edwarda Rużyłło "Historia jednej przyjaźni", zamieszczonego w numerze 1 (80) "Z Życia AM w Warszawie" z 1999 roku. Czasopismo to systematycznie ukazuje się w Internecie pod adresem: www.bibl.amwaw.edu.pl/pismo/
"Prof. Manteuffel pisząc "Historię jednej przyjaźni" wspomina rok 1929, kiedy to spotkał się z prof. Wesołowskim "na śledziu" Koła Medyków. Zbiegiem okoliczności, ja również w tym roku poznałem prof. Wesołowskiego.Kiedy przeczytałem po raz pierwszy powyższy tekst, przygotowując go do opublikowania w Internecie, podszedłem do szafy i sprawdziłem. Mam własny płaszcz i dobre buty (i to nie jedną parę), a nawet kilka własnych garniturów. A więc nie jest tak źle. Studiowanie staje coraz bardziej kosztowane. Dobrze pamiętam, kiedy nie chcąc brać pieniędzy od rodziców podczas studiów, miałem do wyboru: kupić obiad lub ulubioną książkę. Najczęściej wybierałem to drugie. A obiady jadłem w barze mlecznym "Biedronka", niedaleko naszego szpitala Banacha przy ul. Grójeckiej. Nawet dzisiaj lubię tam zajrzeć i usiąść cicho w kącie, obserwując innych klientów: meneli, podróżnych, rencistów, emerytów, którzy także w ciszy pochłaniają swoje porcje, choć czasem też z uśmiechem i życzliwością starają się zagaić rozmowę. Rożne życiorysy, osobowości, sposoby zachowań... Mimo, że pracuję jako lekarz dopiero kilka lat, medycyna nauczyła mnie przede wszystkim jednego... pokory. I co ciekawe, wolę w pracy spotykać ludzi starszych. Mimo okropieństw wojny, okupacji i osobistych tragedii są bardziej pogodni, łatwiej zdobywają się na uśmiech i życzliwość niż młodzi, sfrustrowani, wciąż gdzieś spieszący i narzekający na swój zły los... Niedawno zmarła jedna z moich znajomych. Poznałem ją bliżej kilka lat temu podczas podróży na Bliski Wschód, gdy mieszkałem w kibucu Gan Shmuel w środkowym Izraelu. Przed wojną mieszkała w Warszawie, potem trafiła przez warszawskie getto do obozu na Majdanku. Nie lubiła o tym mówić. Kiedyś powiedziała, że i tak przeżywa na nowo wszystkie wojenne koszmary za każdym razem, gdy zamyka oczy. Potem był wyjazd do Izraela i ciężka praca na środku pustyni w 30 stopniowym upale przy budowie kibucu. Spędziłem z nią wiele wieczorów dyskutując o życiu, ludziach... Zapamiętałem, że ani razu nie poskarżyła się na swój los i zawsze była uśmiechnięta, pogodna, skłonna do żartowania (nawet na tzw. tematy "damsko-męskie"). W rozmowie z nią nie odczuwałem dzielącej nas, olbrzymiej różnicy wieku (ponad 50 lat!). Dziś zapewne spotkała się już w swoim Niebie z całą rodziną: rodzicami, rodzeństwem, bliskimi i przyjaciółmi, którzy zginęli podczas okupacji. Wcześniej zdążyła nauczyć mnie, jak zachować płomień nadziei nawet w trudnych chwilach życia. Za co jej szczerze dziękuję tym listem... Na szczęście nasze młode pokolenie, żyjące w wolnej Polsce na kilka miesięcy przed początkiem XXI wieku, nie zna, co to znaczy prawdziwy strach, głód i ubóstwo. I bardzo dobrze... Nauczmy się cieszyć z przyjaźni, miłości bliskich nam osób i nie liczmy każdej złotówki w cudzych i naszych kieszeniach... A na zakończenie wspaniały wiersz ks. Jana Twardowskiego "Rachunek dla dorosłego": Jak daleko odszedłeś Lek. Jarosław Kosiaty
|