Jarosław Kosiaty
Jeden z kolegów lekarzy stwierdził niedawno: "Jesteśmy lepsi niż Kaszpirowski. On leczył przez telewizję, a my "leczymy" teraz przez telefon." "Wirus nie stał się groźniejszy, to ludzie zaczęli go bagatelizować" - uważa dr hab. Piotr Rzymski z Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu. "Obserwując sytuację w Polsce i dynamikę jej zmian, mam wrażenie, że system opieki zdrowotnej coraz bardziej zbliża się do ściany" - ostrzega. "Wirus SARS-CoV-2 na poziomie genomu oczywiście się zmienia, ale zmienia się stosunkowo wolno. Na ten moment nic nie wskazuje, by te zmiany miały wpływ na to, jak bardzo jest dla nas groźny, i by te zmiany miały znaczenie z punktu widzenia kontrolowania pandemii. Obecna sytuacja to raczej kwestia rozluźnienia, które nastąpiło latem i zostało pogłębione przez okres wakacyjny. Ta sytuacja nie dotyczy tylko Polski, ale też innych krajów" - uważa ekspert z Zakładu Medycyny Środowiskowej poznańskiej uczelni. NFZ: teleporady ograniczają rozprzestrzenianie się koronawirusa Główny Inspektor Sanitarny przypomina: "Osoby mające objawy infekcji m.in: gorączkę, kaszel, duszności bądź te, które straciły węch lub smak, i podejrzewają u siebie zakażenie wirusem SARS-CoV-2, powinny pozostać w domu i umówić telefonicznie termin teleporady lub porady u lekarza Państwowej Opieki Zdrowotnej." 12 sierpnia ogłoszono rozporządzenie ministra zdrowia w sprawie standardu organizacyjnego teleporady w ramach POZ. Przepisy, które weszły w życie pod koniec sierpnia br., określają m.in. ustalenie przez lekarza udzielającego teleporady, czy jest ona wystarczająca dla rozwiązania problemu i czy należy poinformować pacjenta o konieczności stawienia się w przychodni. Określają także sposób rejestracji pacjentów, formy udzielania porad zdalnych, kwestie organizacji pracy i gwarancje poufności. Na stronie internetowej NFZ możemy przeczytać, że teleporady medyczne: "ograniczają ryzyko rozprzestrzeniania się koronawirusa, ułatwiają izolację osób, które mogą zarażać wirusem innych, rozwiewają obawy jeśli sytuacja jest niegroźna, skracają czas oczekiwania na wizyty u lekarzy." Pacjenci i lekarze o teleporadach Niemal połowa Polaków uważa jednak, że porady telefoniczne i online nie są skuteczne. Jak wykazało najnowsze badanie ARC "Rynek i Opinia": prawie co drugi Polak podczas pandemii skorzystał już z porady telefonicznej (jeszcze kilka miesięcy temu, w szczycie lockdownu, taka grupa stanowiła 30 proc.), a 5 proc. - porady online. Wrażenia nie są najlepsze. 49 proc. z ankietowanych twierdzi, że wizyty tego typu są nieskuteczne. Taki sam odsetek wskazuje, iż lekarze podczas tej formy kontaktu z pacjentem są mniej zaangażowani. Również lekarze narzekają na tę formę kontaktu z pacjentami podkreślając, że wielu chorych nie traktuje teleporad poważnie. Nie są przygotowani do rozmowy, nie odbierają telefonów, dzwonią i wysyłają SMS-y późnym wieczorem, nie szanują czasu swojego i lekarzy. "Miałem ostatnio umówioną telewizytę z pacjentem, którego zarejestrowała żona, a on poszedł na ryby. Był bardzo zdziwiony, że dzwonię, i nie mógł rozmawiać, bo płoszył ryby kolegom" - mówi jeden z medyków. Inny pacjent miał słaby zasięg, ciągle przerywało rozmowę. Okazało się, że... pływał po jeziorze rowerem wodnym. Jedna z kobiet zadzwoniła do swojego lekarza skarżąc się, że od dwóch dni ma bóle w klatce piersiowej. Medyk polecił jej udać się niezwłocznie do przychodni celem wykonania EKG. W odpowiedzi usłyszał, że jest to niemożliwe, ponieważ pacjentka od dwóch miesięcy przebywa na urlopie. Inny wpis w dokumentacji: "Pacjent umówiony na teleporadę na godz. 16:40. Wykonano połączenie - pacjent twierdzi, że jest na plaży i mam zadzwonić wieczorem, jak będzie wolny. Prawdopodobnie pod wpływem alkoholu." Za "najlepszego" uznano pacjenta, który poinformował lekarza, że nie ma jak zanotować zaleceń, ponieważ... siedzi właśnie na sedesie. Praca lekarza w czasach zarazy
Oto jak o teleporadach wypowiadają się polscy lekarze - użytkownicy portalu medycznego Esculap. "Jako zabiegowiec przyjmowałem i przyjmuję chorych przez całą epidemię. Jak jednak trafia się chory ze złamanymi żebrami po teleporadzie u lekarza rodzinnego, to mi się ciśnienie podnosi. Teleporady u chorych po świeżych urazach to kpiny z pacjentów. Chory ze złamaniem czterech żeber uzyskał przez telefon zalecenie zakupu leku Ibum na stacji benzynowej (sic). A przy złamaniu żeber może wystąpić także odma opłucnowa, krwawienie do jamy opłucnowej. Gdyby takiemu choremu przyłożono słuchawki do klatki piersiowej, może diagnostyka by przyspieszyła. Przez telefon tego się nie zrobi. (...) Zakrzepicy żylnej czy zatoru tętniczego też przez telefon nie można rozpoznać. Jestem chirurgiem, w poradni specjalistycznej każdy pacjent musi okazać skierowanie z POZ i powinien być już wstępnie zdiagnozowany. Wraz z kolegami przyjmujemy wszystkich chorych z terenu powiatu w dniu zgłoszenia. Więc nie jestem ignorantem tylko realistą." "W czwartek przyjęłam osobiście piętnaście osób w poradni (miałam problem, żeby zdezynfekować gabinet między poszczególnymi pacjentami). W piątek byłam na dwóch wizytach domowych. I tak jest od początku epidemii. Nie rozumiem więc tych zarzutów. Dodam jeszcze, że od początku epidemii pracuję za kardiologa, diabetologa, alergologa, itd. Przed epidemią też często-gęsto byłam "sekretarką" specjalistów, ponieważ oni nie umieją wypisać zwolnienia, recepty i skierowania na badania, nie mówiąc już o wniosku do sanatorium." "Pamiętajmy, że lekarz rodzinny to także specjalista, tylko że został wtłoczony w niewłaściwy system, który jest ciągle jeszcze systemem Siemaszki. Założono, że całość będzie oparta na szpitalnictwie specjalistycznym i ambulatoryjnej opiece specjalistycznej, a POZ, a z nią medycyna rodzinna, będzie mało znaczącym dodatkiem, tylko po to, by wystawiać skierowania, recepty i zwolnienia chorobowe oraz żeby lekarz POZ (także GP) był na każde zawołanie, np. policji, żeby stwierdzić zgon. Odnośna ustawa ma tyle lat co ja (58) i warto by było ją wreszcie zmienić. Lekarz POZ, w tym GP, to chłopiec do bicia. Dla pacjenta (pijanego czy niesfornego), jego rodziny, szefa, który wyznaje zasadę: "pacjent ma zawsze rację, a jak nie - patrz punkt 1", rejestratorek i pielęgniarek, które znajdą sposób, żeby mu wjechać na ambicję (jak młody i jeszcze ma tzw. misję - czytaj: złudzenia). No i jeszcze może mu dokopać konsultujący specjalista, śmiejąc się za jego plecami z jego wstępnych rozpoznań, a szpitalnik/klinicysta zawsze znajdzie czas, by go opieprzyć, gdy ten mu podeśle pacjenta (na to ma zawsze czas). No i pacjenci, załatwieni kiedyś odmownie przez danego GP, hejtują go na wiadomych portalach." "Ostatnie dni w moim POZ były jak nigdy wcześniej nerwowe, trudne fizycznie i psychicznie. Ogrom teleporad, z których część osób kierowanych było do POZ osobiście w celu badania, osoby do szczepień, nagłe przypadki zgłaszające się osobiście do POZ, rozmowy z chorymi w izolacji i ich pytania o szczegóły, których nie znam, jeszcze nie pamiętam, pretensje, że nie zlecę kontrolnego testu na Covid, zarzuty, że jeśli nadal będą zakażać, to będzie to moja wina... Ech, odechciewa mi się tej pracy." "Udzielam 40-50 porad dziennie - od szczypania w d... do poważnych objawów i schorzeń. Telefon dzwoni o różnych porach dnia i nocy, nierzadko w niedzielę. Proszę zatrudnić się w POZ, skoro jest tak fajnie jak piszą niektórzy koledzy. POZ-y opierają swoją pracę w większości na emerytach i dzięki Bogu, że chcą nam pomagać i pracują, ale bezpłatne porady to często koncerty życzeń. Niech każdy wykonuje swoją pracę uczciwie, a wszyscy będą zadowoleni. Czemu tak niewielu kolegów pisze pisemne konsultacje i zaopatruje je własną pieczątką? Wstydzicie się własnych decyzji? Czy pacjent powinien przekazywać nam wyniki konsultacji własnymi słowami? Co się z nami stało... wszystkimi?" "Zadziwiające. Od 20 lat prowadzę POZ w małej podwarszawskiej miejscowości. Nigdy nie było tak trudno jak teraz. Dużo więcej porad, telefony od świtu do nocy. Jak rejestrować porady udzielone o 7.00 rano lub 23.00? Niektórzy dzwonią codziennie. Większość porad specjalistycznych jest odwoływana lub odbywa się na zasadzie teleporad. Niestety, również u reumatologów, ortopedów i laryngologów. Szpitale rzadko wystawiają recepty, a jeszcze rzadziej karty Dilo. Ostatnio nawet chorzy z cukrzycą wychodzą bez penów i z insuliną wypisaną na 100%. Rzadko otrzymuję informację zwrotną z poradni specjalistycznej o prowadzonym leczeniu i zaleconych lekach. Historia choroby pacjenta pęka w szwach od oświadczeń, podpisów i epistoł dotyczących stosowanych leków. Nikt nie pyta o leczenie innych lekarzy i interakcje lekowe. Od dwudziestu lat jest coraz trudniej znaleźć lekarza chętnego do pracy, a rezydent nie przyjdzie za mniej niż 140-150 zł za godzinę. Możecie nas karać i stawiać wymagania. Każdy może kołderkę ciągnąc do siebie, ale co zrobicie, jak rzesze emerytów powiedzą dość i przestaną zasilać i tak już kulejące POZety? A wystarczyłoby być zwyczajnie uczciwym i robić swoje. A co z oczekiwaniami? Naszymi i pacjentów? Kto odpowiada za rzetelną politykę informacyjną? Który pacjent zna swoje prawa i obowiązki? Może zamiast rozpatrywać skargi poinformować o tym, co dostajesz w ramach swojego ubezpieczenia? Bardzo pięknie jest milczeć robiąc wrażenie, że wszystko Ci się należy." "Kochani emeryci-lekarze, już dosyć napracowaliście się, dbajcie o siebie i weźcie przykład z innych emerytów - też mają małe emerytury, ale cieszą się życiem, mają czas na swoje hobby, wyjazdy, spotkania rodzinne, na wszystko. Jeśli do tej pory nie dorobiliście się, to już nie dorobicie niczego oprócz zawału serca lub udaru. Odejdźcie na spokojną emeryturę, niech ten system szybciej się zawali, a niech nie będzie miał kto leczyć, to może rządzący zaczną w końcu szanować lekarzy, a nie wprowadzać prawo, aby ich razem z mordercami wsadzać do więzienia, a podwyżki są tylko dla rządu mimo marnotrawienia ogromnych sum pieniędzy." "Pracuję w szpitalu powiatowym i mam na każdym dyżurze próby sforsowania triażu przez pacjentów z teleporad. Przez "katary od wczoraj, pojedyncze luźne stolce u nastolatków, dzieci "na sprawdzenie" przed wyjazdem na urlop, różne zaświadczenia i inne bzdury". Mam o tyle szczęście, że w tym samym budynku, tylko innym wejściem, znajduje się NPL. Więc część dzieci mogę spokojnie odbić do NPL. Ale nie daj Boże gorączka lub kaszel - wtedy NPL (podobnie jak i POZ) staje dęba i dziecko trafia do części COVID podejrzanej. I oczywiście ja muszę ubierać się w gumowego kondoma, bo przecież lekarz NPL będzie udzielał teleporad (sorry, badał) zdrowych pacjentów. Albo ma 4-miesięczne dziecko. A ja mam pod opieką pediatrię, neonatologię, blok porodowy. Co ciekawe, lekarze POZ czy NPL nie boją się uczęszczać na msze czy bawić na weselach." "Nie zgadzam się. Badam gorączkujące i kaszlące dzieci, oglądam wysypki, oceniam nawodnienie i brzuch u wymiotujących - wszystko w gabinecie. Najczęściej w tym samym dniu, kiedy udzielam teleporady i uznaję, że dziecko musi zgłosić się osobiście. Dzieci te nie muszą czekać długo na wizytę, gdyż dzięki teleporadom do przychodni nie mają wstępu: "katary od wczoraj, pojedyncze luźne stolce u nastolatków, dzieci "na sprawdzenie" przed wyjazdem na urlop, różne zaświadczenia i inne bzdury". Ja sobie chwalę. Mam też więcej czasu na wystawianie recept pacjentom, którzy odbijają się od drzwi specjalistów. ;)" "A jak nie było pandemii, to ile skarg wpływało do wszelakich instytucji na "konowałów"? Czy nie było skarg w ogóle? Otóż przed pandemią w przychodniach - czy trzeba czy nie trzeba - kłębiły się tłumy ludzi - przyjmowałem po 80-90 osób dziennie. I wtedy towarzystwo było wk...., że musi czekać w kolejce nie wiadomo ile, a powinienem przyjmować na konkretnie ustalone godziny. Teraz, kiedy obywatelowi proponuję i proszę przyjść na godzinę 15.15 i mówię ,że mamy na spotkanie 15 minut, to też wk..., bo o 15.15 ma spotkanie albo bezproduktywny lunch i on by wolał jednak przyjść jak będzie miał czas, a najlepiej prosto z ulicy bez wywiadu epidemiologicznego, a jeżeli już to świadomie sfałszowanego. Kiedy rejestratorka lub pielęgniarka w czasie telerozmowy przed fizyczną wizytą z niejednym pacjentem próbuje przeprowadzić wywiad to słyszy "a co to panią obchodzi czy ja miałem czy nie miałem kontaktu z innymi podejrzanymi chorymi", bądź "nie muszę się pani spowiadać z moich spraw", itd. Poza tym z formalnego punktu widzenia za relacje personel-pacjent odpowiada kierownik jednostki. Jeżeli kierownik nie zapewni bezpiecznych warunków udzielania pacjentom świadczeń i dojdzie do ognisk zakażeń, to proszę mi wierzyć, że po pandemii będziemy się tłoczyć w sądach powszechnych ze sprawami nie tylko cywilnymi, ale możliwe, że karnymi. Ponadto to kierownik powinien zapewnić bezpieczne warunki personelowi danej placówki (sądy pracy to potwierdzą). Tak więc do wszystkich filozofów krytykujących - najpierw rzetelna analiza sytuacji, a dopiero potem wnioski. Do poradni specjalistycznych przed pandemią czekało się tygodniami, a teraz miesiącami lub będzie, że i latami. A co z onkologią? Pytam tak sobie a muzom. Czy to też wina lekarzy rodzinnych, że przez COVID system idzie w zapaść? A co z badaniami profilaktycznymi mammografia, kolonoskopia... wszystko leży i kwiczy. Czy to też wina LR? Zastanówcie się gdzie jest klu problemu. Syf i degrengolada w opiece zdrowotnej funkcjonuje kilkadziesiąt lat. Pandemia obnaża cesarza z szat. Śmieszą mnie te dyskusje, kiedy to jedna grupa lekarzy obrzuca błotem drugą grupę. To takie prymitywne i polityczne. Gdzie klasa tego środowiska? Niczym się nie różni od politycznej hałastry delikatnie rzecz ujmując." "Od prawie 5 miesięcy jesteśmy "zamknięci", korzystamy z teleporad jako narzędzia pracy, a mimo to żaden pacjent nie pozostaje bez należytej opieki. Nie rozumiem skarg pacjentów i ich uwarunkowań . Być może dlatego, że moja firma to ja i rejon tzw. Polski powiatowej. No bo w mieście Łodzi i Stolycy to zawsze coś nie tak . Nie dopuszczam myśli o pełnym otwarciu, bo może to oznaczać nie tylko kwarantannę, ale też całkowite zamknięcie placówki. Dopóki nie znajdziemy pewnych i skutecznych metod walki z nowym wirusem. Niech politycy policzą sobie, że wykształcenie lekarza to nie tylko czas studiów i specjalizacji. I uświadomią sobie, że czeka nas jeszcze większy demograficzny dołek, jeżeli chodzi o braki kadry medycznej." "Nasza poradnia pracuje na teleporadach oraz wizytach osobistych od samego początku pandemii. Dodatkowo na nasze barki spadła weryfikacja, czy wizyta osobista w poradni jest potrzebna. Problem stanowi dodzwonienie się do przychodni. Recepcja jest zablokowana oddzwanianiem i podawaniem kodów recept, ponieważ na moje 2,5 tysiąca pacjentów zaledwie dwudziestu ma aplikację e-recepta, u kolegów podobnie." Odpowiedzialność za teleporady Przewodniczący Naczelnego Sądu Lekarskiego Jacek Miarka przypomina: "Lekarz musi być świadomy pełnej odpowiedzialności zawodowej, cywilnej i karnej za udzielanie teleporad, takiej samej jak za poradę w gabinecie. Pozostają one bowiem niezmienne niezależnie od sposobu udzielania pomocy choremu. To lekarz powinien ocenić, czy przeprowadzenie teleporady jest wystarczające, czy nie potrzeby przeprowadzenia badania fizykalnego i zlecenia badań dodatkowych." Pacjenci z kijem Na zakończenie ciekawostka. Pod ścianą Przychodni nr 3 w Tarnobrzegu oparty jest długi kij. Służy do kontaktu z pielęgniarkami pracującymi w jednym z gabinetów lekarzy rodzinnych znajdujących się w tym budynku. "Pacjent nie zostaje wpuszczony do środka, tylko idzie na tyły przychodni, przez trawnik, przedziera się między drzewami, aż dochodzi do okna, obok którego stoi taki duży kij. Ponieważ okna od parapetu są na wysokości ok. 1,8-1,9 m, to bierze się ten kij i wali się w parapet, i ktoś, jak to usłyszy, to otwiera okno i pyta: "po co", i po uzyskaniu odpowiedzi rzuca to skierowanie przez okno. Pomijając fakt, że jest to po prostu upokarzające, to w przypadku deszczu czy wiatru, skierowanie może się po prostu zniszczyć. Ja jestem młoda i mogę biegać za skierowaniem po osiedlu, a co mają zrobić starsze, schorowane osoby?" - opisuje wprowadzone z powodu epidemii "środki bezpieczeństwa" jedna z pacjentek. Tymczasem w Polsce nowym koronawirusem zaraziło się już 1500 lekarzy... Lek. Jarosław Kosiaty
|